niedziela, 31 grudnia 2017

Graham Greene "Pociąg do Stambułu"


Powiem szczerze, że zastanawiałam się, czy pisać o tej książce- w końcu to dzieło wybitnego autora, którego losy mogłyby posłużyć za materiał na powieść. Jednak się zdecydowałam, choć mam świadomość, że ta recenzja to bardzo mało.
"Pociąg do Stambułu" przedstawia przekrój społeczeństwa- od biedoty, poprzez złodzieja i mordercę, rewolucjonistę, dziennikarkę i bogatego Żyda. Wszyscy ci ludzie spotkali się w legendarnym Orient Expressie i weszli w interakcje. Efekt dla czytelnika jest piorunujący. Dla mnie lektura tej książki była niezwykłą podróżą po ludzkich emocjach, poglądach i losach. Momentami wstrząsającą. Lekturę polecam wszystkim bez wyjątku, bo jest to lektura, która zapada w pamięć i może wpłynąć na nasze poglądy.

sobota, 30 grudnia 2017

Natalia Sońska "Zakochaj się Julio"

Tą pozycję upolowałam na robakowym bazarku. W zasadzie żadne pieniądze wydane na książkę nie są zmarnowane, ale tutaj chyba ciut przegięłam.
Cóż, w tej książce cukru jest tak wiele, że może zemdlić. Idealna kobieta, idealny i bogaty facet, tylko tak jakoś nie mogą się trwale połączyć. Przeszkadzają im jego jędzowata dziewczyna i jej równie niesympatyczny kolega z pracy. Wszystko tak odrealnione i dalekie od prawdziwego życia, że tylko zagorzałe fanki Harlequinów będą urzeczone tą lekturą. I pomimo tego, że na chandrę lubię sobie taką książkę zaserwować, tak tutaj chyba byłam w zbyt dobrym humorze, żeby tą pozycję docenić. A szkoda, bo Kraków i Zakopane są świetnymi miejscami na love story.

piątek, 29 grudnia 2017

Paulina Świst "Komisarz"


Kolejna pozycja tej autorki, którą przeczytałam- Paulina Świst zadebiutowała w tym roku "Prokuratorem". "Komisarz" jest jej drugim dzieckiem, w którym spotykamy się z bohaterami pierwszej pozycji, przy czym nacisk położony jest na losy komisarza Radosława Wyrwy. Nie lubię pisać streszczeń w recenzjach i tutaj tego też nie zrobię. Nie da się ukryć, że czytało mi się "Komisarza" miło, łatwo i przyjemnie, jak to literaturę niezbyt wysokich lotów, której najważniejszą cechą jest łatwość ślizgania się wzrokiem po literach (to naprawdę fajna pozycja na wieczór po ciężkim dniu) i brak przymusu skupienia się na czytanej pozycji. To, co mnie trochę niepokoi w obu pozycjach, to przedstawiany seks bez zgody kobiety, z którego ona jest finalnie zadowolona- nie piszę tego z pruderii, bo takie akcje w stabilnych związkach mogą dodać pieprzu- natomiast w sytuacji, gdy strony ledwo się znają, a akcja nie jest wyreżyserowana i ugadana wcześniej (tak, dopuszczam taką możliwość, chociaż nie jestem zwolenniczką), to pachnie mi to przyzwoleniem na przemoc seksualną. Załóżmy jednak, że czytelniczkami będą kobiety na tyle dojrzałe, że nie wyrobią sobie skrzywionego spojrzenia na seks.
Autorka jest adwokatką, więc fajnie przedstawia prawniczy światek, który jak się okazuje ma wiele barw, wszystko to przedstawione dość mocnym językiem bez zbędnej cenzury.
Podsumowując- polecam dla odprężenia na długie zimowe wieczory.

środa, 27 grudnia 2017

Peter Wohlleben 'Tajemnicze więzi natury"

Kolejna pozycja tego autora i ponownie zostałam totalnie wciągnięta. Autor pokazuje jak bardzo w naturze wszystko jest ze sobą powiązane, nawet elementy, które totalnie nie mogą mieć ze sobą cokolwiek wspólnego (patrz wahania w populacji jeleni a zmiana biegu rzeki). W tej pozycji jest pokazane jak bardzo nie mamy pojęcia o tym, co się w przyrodzie dzieje, generalnie powinna to być lektura obowiązkowa dla każdego chcącego zwalczać kornika siekierą :) Ale wszyscy znajdą tutaj coś dla siebie- przede wszystkim te osoby, które mają otwarty umysł i nie boją się wyjść poza stereotypowe spojrzenie wg którego człowiek jest zbawcą natury i bez jego ingerencji nie da ona sobie rady. Wszystko to potwierdzone badaniami naukowymi i spod ręki leśnika - praktyka. Czy może być bardziej przekonująca lektura?
Gorąco polecam i mam nadzieję, że to nie koniec twórczości tego autora :)

niedziela, 19 listopada 2017

Peter Wohlleben "Duchowe życie zwierząt"


To druga pozycja tego autora, którą przeczytałam i jestem coraz bardziej oczarowana. Peter Wohlleben jest leśnikiem, a więc osobą, która naturę ma na wyciągnięcie ręki i praktykiem. Nie można mu więc zarzucić, że nie wie o czym pisze. Cóż, a pisze cudownie- z ogromną miłością zrozumieniem i szacunkiem do przyrody. Lektura tej książki to prawdziwy balsam na duszę miłośnika natury- przy czym powiedzmy sobie szczerze- autor nie jest "oszołomem" popadającym w nadmierną egzaltację, jednak jasno potrafi napisać, że wielu z nas myli się odmawiając zwierzętom odczuwania uczuć takich jak miłość i współczucie. Uświadamia nas , jak okrutni bywamy- po przeczytaniu tej książki na pewno nie spróbuję homarów.
Autor pisze również o wielu innych rzeczach dotyczących emocji odczuwanych przez zwierzęta, często posiłkuje się odniesieniami do opracowań naukowych- to czyni tę książkę świetną lekturą dla osób, które nie przepadają za emocjonalną retoryką niektórych ekologów.
Podsumowując - kolejna pozycja z listy "must read", którą gorąco polecam.

czwartek, 2 listopada 2017

Magdalena Witkiewicz "Szkoła żon"


Dobrałam się do kolejnej pozycji tej autorki i od razu powiem, że się nie zawiodłam. Ta książka opowiada o losach kilku kobiet (przy czym najmłodsza mogłaby być córką najstarszej), które znajdują się na życiowych zakrętach głównie z powodu facetów- wszystkie one spotykają się w "szkole żon" - miejscu, które ma sprawić, że żaden facet ich już nie opuści...
Banał?
Też tak myślałam! - a tutaj figa z makiem- fantastyczna, mądra książka, której lektura nam uzmysławia, że atrakcyjne dla innych jesteśmy wtedy, gdy uważamy się za atrakcyjne oraz to, jak ważne jest, żeby nie zatracić siebie.
Powiem szczerze, że po przeczytaniu dwóch książek tej autorki, staję się jej coraz większą fanką, już nie mogę się doczekać jej kolejnej pozycji...

środa, 1 listopada 2017

Jojo Moyes "Zanim się pojawiłeś"


Dzisiaj będzie o książce, którą powinny przeczytać chyba wszystkie osoby chcące się wypowiadać w temacie wcześniejszego kończenia życia z inicjatywy osoby chorej/po wypadku. Jojo Moyes napisała piękną historię o miłości, która ma dość nieoczekiwany koniec. Niby miało to być kolejne czytadełko, a wyszła książka z bardzo ważnym wielowymiarowym przesłaniem, na dodatek niesamowicie wzruszająca. Okazuje się bowiem, że ułomność jednej ze stron nie jest żadną przeszkodą dla miłości, może jednak sprawiać, że życie jest nie do zniesienia dla osoby która jest niepełnosprawna i to pomimo warunków i możliwości finansowych, których większość ludzi mogłaby pozazdrościć. Pozycja ta budzi refleksje dotyczące jakości życia osób niepełnosprawnych- pokazuje, z jakimi barierami w codziennym życiu muszą sobie radzić oni i ich opiekunowie, a także poziom frustracji i samotności, z którymi muszą się borykać. Po lekturze tej książki wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, jak bardzo niedostosowane dla osób niepełnosprawnych są przestrzenie, które w końcu nazywają się "publicznymi" i jak niskim kosztem można by sprawić, żeby nie były miejscami nie do zdobycia dla osób poruszających się na wózkach. Wszystko to nasuwa bardzo smutne refleksje, bo nieraz bardzo egoistycznie dbamy o życie i wolę stwórcy, natomiast nie robimy nic, aby osobom niepełnosprawnym to cenne życie ułatwić.
Kolejna pozycja, którą trzeba przeczytać, choćby po to, żeby wyrobić sobie zdanie na jej temat- proponowałabym jednak robić to w dzień wolny i z paczką chusteczek- jest to pozycja, która może wzbudzać skrajne emocje.

wtorek, 31 października 2017

Magdalena Kordel "Wymarzony dom"


Kolejna pozycja z serii niezbyt ambitnych czytadeł- powtórzę, że moim zdaniem, to nic złego czytać takie książki, osobiście po długim i męczącym dniu uwielbiam usiąść i poślizgać się po literach, nie angażujący zbyt mocno mózgu. Akurat przy tej pozycji odniosłam wrażenie, że autorka chyba wystraszyła się objętości, jaką zaczęło przybierać jej dzieło, przez co w pewnym momencie pospłaszczała niektóre wątki, niestety, na szkodę tej pozycji. Trochę przykro, bo poruszała tematy naprawdę ważne- jak zaniedbywanie dzieci, problemy alkoholizmu i dorastania.
Mimo wszystko "Wymarzony dom" przeczytałam z przyjemnością i jeśli będzie to pierwsza część serii, to z pewnością je przeczytam.

poniedziałek, 30 października 2017

Jeannette Kalyta "Położna - 3550 cudów narodzin'


Dzisiaj napiszę o książce, której autorka jest nazywana położną gwiazd. Powiem szczerze, że mam mieszane uczucia dotyczące tej pozycji- z jednej strony jest tutaj pokazane źródło sukcesu tej kobiety- jej niesamowite ciepło, odwaga i fachowość, dzięki którym zapałałam naprawdę ogromną dozą sympatii do tej osoby. Z drugiej strony Jeannette dość odważnie pisze o swoich wręcz nadprzyrodzonych umiejętnościach i przeżyciach. Cóż, żeby zdobyć się na taką odwagę, trzeba mieć naprawdę ugruntowaną pozycję w świecie medycznym, myślę, że niektóre dość konserwatywne pacjentki też mogą sobie nie życzyć podczas porodu opieki personelu o takich poglądach (chociaż ja osobiście bardzo bym chciała spotkać taką położną na porodówce).
Mimo wszystko, gorąco polecam tą lekturę- to ogromna ilość ludzkich historii, niektórych wręcz szokujących (jak na przykład dziewczyna wychowana w taki sposób, że wszystko, co tyczyło się strefy intymnej było zakazane, nawet poród- szczerze mówiąc, zastanawiałam się jakim cudem uprawiała seks). Pomimo tego, że to wspomnienia, to nie obyło się bez czytania w napięciu i wzruszeniu.
Podsumowując- kolejna pozycja "must read".

niedziela, 29 października 2017

Paweł Reszka "Mali bogowie"

Ta książka stała się już historią- przypomnę tylko, że autor zatrudnił się w jednym ze szpitali jako sanitariusz i jego relacje ze szpitala są "przerywnikami" pomiędzy wypowiedziami lekarzy. W zasadzie tą książkę powinni przeczytać wszyscy przyszli kandydaci na studia medyczne- moja tegoroczna praktykantka, która marzyła o wydziale lekarskim i chciała na niego wrócić, po przeczytaniu tej pozycji skutecznie się wyleczyła z tego pomysłu. Politycy też powinni ją "zaliczyć", bo jak się okazuje- chyba nie mają pojęcia o czym mówią.
W zasadzie jest tutaj przedstawione całe nasze polskie piekiełko- międzypokoleniowe utarczki, szukanie przysłowiowych jeleni i wszystko to w realiach gospodarki ciągłego niedoboru- przede wszystkim braku ludzi, a czasem i sprzętu. Pięknie przedstawione jest to, dlaczego wrażliwi ludzie często zamieniają się w nieczułych gburów, a ci którzy pragną normalności i nie chcą tak pracować- wyjeżdżają.

Świetny materiał do rozpoczęcia szerszej dyskusji dotyczącej naszej służby zdrowia.

sobota, 28 października 2017

Magdalena Witkiewicz "Czereśnie zawsze muszą być dwie"


Wracam po przerwie z recenzją książki, która zapisze mi się w pamięci, jako jedna z lektur dających ukojenie i oczyszczenie. Ta pozycja, to historia o dorastaniu, pierwszej miłości (niezbyt trafionej), a także o roli kontaktów międzypokoleniowych oraz przyjaźni w ogóle. Niby banał, a jednak podany w sposób absolutnie wspaniały. Z Zosią Krasnopolską niejedna z nas na pewno może się utożsamiać- młoda dziewczyna, mająca wymagających rodziców, która najwięcej ciepła i wsparcia otrzymuje od obcej osoby- pani Stefanii- jak się okaże, ta przyjaźń ze starszą kobietą bardzo mocno wpłynie na losy dziewczyny. Nie chcę absolutnie tutaj streszczać tej historii, która jest balsamem dla duszy, na dodatek akcja książki toczy się w moim ukochanym Gdańsku oraz w Rudzie Pabianickiej. Powiem tylko, że nie mogłam się od niej oderwać- ta pozycja pokazuje jak wielowymiarowe są nasze stosunki rodzinne i jak mogą ewoluować.
Podsumowując- gorąco polecam na długie jesienne wieczory, żeby się oderwać i ogrzać w cieple tej książki- ja powoli sobie ostrzę zęby na inne pozycje tej autorki.

środa, 12 lipca 2017

Helen Fielding "Bridget Jones- Szalejąc za facetem"

Tak, jak uprzedzałam, trochę zmieniłam rodzaj lektur i jestem z tego zadowolona. W tej części Bridget, która jest wdową z dwójką małych dzieci, odkrywa na nowo swoją seksualność i próbuje na nowo wejść w nowy związek. Zajmuje się również pisaniem scenariuszy, ze zmiennym powodzeniem - i ten wątek również zapewnia dużo rozrywki.
To, co ogromnie mi się spodobało w tej lekturze, to fakt, że z dużą dozą dobrego humoru są przemycone współczesne problemy, jak chociażby wpuszczanie dzieci w wyścig szczurów już na etapie przedszkola czy związki, w których między partnerami jest duża różnica wieku, przy czym stroną starszą jest kobieta. Jest również co nieco o botoksie. To sprawia, że choć czyta się tą książkę lekko i nieraz wybuchając śmiechem, to nie jest to lektura bezrefleksyjna. Jak dla mnie bomba absolutna i polecam całym sercem.

sobota, 24 czerwca 2017

Katy Evans- seria "Manwhore"

To kolejne pozycje z kategorii literatury erotycznej za które się zabrałam. Powiem szczerze, że wzięłam się za ich czytanie z dużymi oczekiwaniami, zachęcona pozytywnymi opiniami. Efekt był taki, że się srogo zawiodłam. Może chwilowo ten rodzaj lektury mi się przejadł, ale ww. trylogia zwyczajnie mnie znudziła. Historia oklepana- on- przystojny i bogaty, super zdolny, pies na baby, ona- nieomalże niewinna biedna dziennikarka w upadającej gazecie, mająca ratować pismaka tworząc demaskatorski artykuł... I jedziemy. Odniosłam realne wrażenie, że autorka serii naprawdę się zmęczyła pisząc te książki- o ile pierwsza część jeszcze ma jakąś historię, to drugiej brak już jakiegokolwiek polotu, trzecia część jest już totalnie zbędna (wystarczy zresztą popatrzeć na ilość stron w kolejnych tomach).
Podsumowując - to książki dla najbardziej gorliwych miłośniczek gatunku, ja wymiękłam i na razie przerzucę się na inne rodzaje literatury. W sumie to jestem ciekawa, czy macie inne odczucia po przeczytaniu tych książek.

środa, 7 czerwca 2017

Telewizor- wróg rodzica.

Dzisiaj poruszę temat, o którym mówi się głośno, ale chyba niewystarczająco, mianowicie, o szkodliwym wpływie telewizji na dzieci, szczególnie te najmłodsze.
Tak wiem, perspektywa jest kusząca- robimy pilotem pstryk- i możemy swobodnie rozwiesić pranie, dokończyć obiad lub zrobić milion innych rzeczy, których nie możemy zrobić przy pragnącym uwagi rodzica maluchu. Tutaj, przyznam się szczerze, trochę zawaliłam sprawę z Moim Małżem- przed moim powrotem do pracy Mała nie oglądała telewizji, bo dość mocno tego pilnowałam- Małż oglądał wiadomości i inne programy, które lubił. Natomiast sytuacja diametralnie się zmieniła, gdy zaczęłam pracować- Małż znalazł w telewizji (dozwolonej dla grupy wiekowej, w której jest Mała) sposób na zapewnienie sobie pozornego spokoju, a mnie zabrakło konsekwencji, żeby to zatrzymać. Do tego ulegałam, gdy Mała płakała po wyłączeniu telewizora i włączałam jej tą diabelską maszynę.
Ostatnio zaniepokoiłam się, bo Mała przestała bawić się klockami i puzzlami, nie chciała słuchać, gdy czytałam jej bajki, do tego mało mówi. Wybuchowość i rzucanie się na ziemię, gdy tylko coś nie szło po jej myśli, zrzuciliśmy na karb buntu dwulatka.
Jednak w miniony weekend mną zatrzęsło- byłyśmy w parku z Małą i dołączyłyśmy w piaskownicy do, jak się okazało, młodszej o trzy miesiące dziewczynki. Uderzyło mnie to, że mówiła ona pełnymi zdaniami (gdy Mała mówi pojedyncze słowa). Cóż, jeszcze na spacerze zaczęłam robić rachunek sumienia i doszłam do wniosku, że tak być dalej nie może- akurat mam tydzień urlopu, więc mogę Małża przypilnować-postanowiłam, że przy Małej w ogóle nie włączamy telewizora. Pierwszego dnia dwa razy przyniosła mi piloty, ale przyjęła do wiadomości, że telewizor nie działa. Niania została również o całej akcji poinformowana. Mamy teraz środę i efekt po trzech dniach jest taki: Mała wróciła do zabawy klockami i puzzlami, bardzo dużo bawi się językiem i próbuje coś mówić, mogę jej czytać bajki- pięknie słucha- mamy na tapecie "Mary Poppins"- wczoraj przeczytałam jej dwa rozdziały dzisiaj jeden. I jest jeszcze coś, co mnie osobiście zszokowało- od poniedziałku nie było ani jednego ataku złości, do tego Mała jest dużo spokojniejsza- łatwiej zasypia (w poniedziałek usypianie trwało jeszcze pół godziny, wczoraj i dzisiaj Mała po prostu położyła się do łóżka i usnęła, co jej się raczej nie zdarzało).
Po tych trzech dniach oboje z Małżem mamy kaca moralnego- okazało się, że oglądanie telewizji naprawdę źle wpływało na nasze dziecko i dopiero spotkanie z innym maluchem w piaskownicy tak mną wstrząsnęło, że podjęłam właściwe kroki. Na razie chcemy z Małżem około miesiąca poobserwować Małą i przejść się w razie "w" do logopedy i psychologa, żeby ocenić, czy nie narobiliśmy jakichś większych szkód. Póki co- zamieszczam ten post ku przestrodze...

poniedziałek, 5 czerwca 2017

Emma Chase 'Zniewoleni"

Trzeci tom tej serii, podobnie jak poprzednie- nie jest to pozycja dla kogoś, kto chce przeżyć uniesienia intelektualne, ale nie uważam, żeby to była wada tej książki. Czyta się ją miło, łatwo i przyjemnie, do tego autorka ma naprawdę odważne poczucie humoru.
W zasadzie dla czytelniczek tej serii powinno być dodawane ostrzeżenie- życie seksualne bohaterów to prawdziwa fikcja- facetów będących w stanie odbyć tyle stosunków podczas jednej nocy po prostu nie ma ;) Słaby psychicznie facet mógłby po lekturze tych książek dojść do wniosku, że coś z nim jest nie tak. Od razu napiszę- nie jest, po prostu kobiety są wygranymi w procesie ewolucji, jeśli chodzi o możliwości seksualne ;) Autorka, zdaje się, o tym zapomniała.
Ten tom przybliża nam losy Matthew i Dee-Dee z punktu widzenia faceta- trochę szkoda, bo jestem bardzo ciekawa, co się działo w głowie Dee, która wydaje się postacią nietuzinkową... Trudno, i tak było wesoło i burzliwie, do tego można wyłuskać wiele celnych uwag rzucanych z punktu widzenia faceta. Niemniej jednak- jest to kolejna pozycja do poczytania i pośmiania się podczas wieczoru pod kocykiem.

sobota, 20 maja 2017

"Zakręceni" Emma Chase

Drugi tom z serii Tangled, tym razem pisany z punktu widzenia Kate. Tak jak pierwsza część, nie jest to lektura za ambitna, ale powiedzmy sobie szczerze- nikt nie bierze się za takie książki dla doznań intelektualnych, ich popularność wiąże się z tym, że możemy poślizgać się wzrokiem po literach nie angażując zbytnio umysłu i nieźle się przy tym zrelaksować i bawić. Czy to źle? Oczywiście, że nie!
Przyznam szczerze, że ten tom czytało mi się trudniej niż pierwszy, ale tematyka "Zakręconych" jest cięższa- Kate zachodzi w ciążę, a kiedy idzie do swojej koleżanki- ginekolożki, żeby to potwierdzić, nieświadomy niczego Drew widzi ją z mężem lekarki. I tak się zaczyna tragi-komedia pomyłek, z naciskiem na "tragi". Niemniej jednak, można się nieźle bawić czytając, więc polecam :)

niedziela, 14 maja 2017

"Sekretne życie drzew" Peter Wohlleben

I ruszam z kolejną recenzją- tym razem (znowu) książka dla miłośników przyrody- powiem szczerze, uwielbiam takie pozycje.
Akurat ta, to miód na duszę osób, które podchodzą do przyrody z pokorą- okazuje się, że czasem najlepszym wyjściem jest pozwolenie naturze robić swoje, bo człowiek nie jest w stanie pojąć tego, jak bardzo złożone procesy zachodzą w naturze i do czego prowadzą. Autor tej książki to leśnik- praktyk, który miał to szczęście, że dano mu szansę na prowadzenie swojego leśnictwa zgodnie z naturalnym rytmem przyrody. Jestem pod ogromnym wrażeniem jego szacunku do natury i tego, jak o niej pisze.
"Sekretne życie drzew" uświadomiło mi jak krótkim dla przyrody okresem jest czas jednego ludzkiego pokolenia- dla buka średni czas naturalnego życia to 600 lat! Nie miałam pojęcia o tym, że drzewa wzajemnie sobie pomagają (potrafią również się zwalczać) i że wychowują swoje potomstwo. Pewne sprawy podświadomie wyczuwałam, ale książka ta otwiera oczy na wiele złożonych procesów.
Powiem krótko - gorąco polecam!

niedziela, 30 kwietnia 2017

Kwiecień- plecień poprzeplata, trochę zimy trochę lata...

Cóż, kwiecień minął jak z bicza strzelił, trochę zaniedbałam się ogródkowo, za to więcej jeździłam. Powiem tylko, że drugie zawody były też bez powodzenia. Cóż, czasem tak bywa, nie poddajemy się i twardo trenujemy. Kwiecień ma to do siebie, że mamy w nim wszystkie pory roku, czasem w bardzo krótkim czasie, żeby nie być gołosłowną- jak wyjeżdżałam na łąkę było tak:
Piętnaście minut później grzywa mojej kobyły wyglądała tak:
A jeszcze zdjęcia ze spaceru z Małą z tego samego dnia:
Mam nadzieję, że w maju uda mi się regularnie pisać bloga- wiosna i lato są mocno absorbujące w stajni i w zasadzie po powrocie do domu już na nic nie mam siły... No dobra, mam siłę- na wykąpanie Małej, zabawy z nią i regularne włączanie pralki i zmywarki... Jak na Matkę, która jest poza domem jedenaście godzin dziennie i tak jestem niezła...

sobota, 1 kwietnia 2017

"Zaplątani" Emma Chase


Kolejna pozycja, za którą się zabrałam z grupy miłych, łatwych i przyjemnych. Pierwsza część serii "Tangled". Książka, jakich teraz wiele, choć wydana już kilka lat temu- ona piękna, mega zdolna i wybijająca się, on przystojny, bogaty i równie zdolny, do tego wydolny seksualnie jak maratończyk (takie rzeczy tylko w erze- pod tym względem to akurat my jesteśmy ewolucyjnymi zwyciężczyniami). Różnica tylko w tym, że pisana z punktu widzenia faceta. Mimo wszystko czyta się ją naprawdę szybko i są momenty bardzo dobrego humoru. Polecam na chandrę, pochmurne dni i gdy jest Wam naprawdę źle- przy tej pozycji można się szybko zrelaksować :)

piątek, 31 marca 2017

Złość jak harpia wyglądająca z ukrycia...

Zaczął się sezon we wszechstronnym konkursie konia wierzchowego i w związku z tym mam mniej czasu na pisanie- trenuję, pracuję i chciałabym mieć efekty. I cóż, pierwsze zawody zakończyły się klęską- kobyła na rozprężalni skakała wszytko, po ruszeniu ze start-boksu zaczęła się buntować i nie dojechałam nawet do pierwszej przeszkody. Złość, rozczarowanie i totalne poczucie porażki to uczucia, które mnie ogarnęły. Z jednej strony to były nasze pierwsze zawody od trzech lat i wiedziałam, że może być różnie, z drugiej- włożyłam w kobyłę tyle pracy, że poczułam się naprawdę sfrustrowana, tym bardziej, że na rozprężalni koń latał.
Przyznam się, że kobyła oberwała, chyba po raz pierwszy i nie do końca zasłużenie. Nie jestem święta, ale obecnie mam kaca moralnego po tym, co się stało. Najbardziej żałuję, że nie mam możliwości zabrać kogoś na zawody, kto w takiej sytuacji będzie mógł zabrać ode mnie konia, abym mogła uporządkować swoje uczucia. Bo wychodzę z założenia, że złość trzeba po prostu przepracować,a w takiej sytuacji jak mnie spotkała, to rozładować (w żadnym wypadku na koniu- to był wypadek przy pracy, który się nie powtórzy). Tym bardziej, że wkkw-iści to najczęściej osoby temperamentne i często porywcze- nie bez powodu mówi się, że do tej dyscypliny zarówno koń jak i jeździec muszą mieć ciut nierówno pod sufitem. Teraz trenujemy do następnych zawodów, pozmienialiśmy kilka rzeczy, ja pracuję nad swoją głową, zobaczymy, jaki będzie efekt. Mam nadzieję, że pozytywny, a to, co się stało, to po prostu efekt długiej przerwy...

niedziela, 12 marca 2017

Spacery....

Szczerze mówiąc, chciałam dzisiaj pisać o czymś innym. O czymkolwiek- o tym, że Mała szaleje na huśtawce zamontowanej w drzwiach kuchni i kilka razy dziennie muszę ją bujać, bo inaczej jest afera. O grzywaczach, które widziałam dzisiaj w parku. O pochmurnej pogodzie. Niestety, po dzisiejszym spacerze nie zdzierżyłam i mam ochotę kogoś zabić. Jesteśmy narodem syfiarzy, którzy mają w dupie przyrodę, drugiego człowieka, a nawet siebie. Zaczęło się od robienia zdjęć- najpierw pierwsza fotka:
Po prawej stronie widać pierwsze śmieci przy dobrze utrzymanym rowie.
Dalej było już tylko ciekawiej:
I tak się zastanawiam, czy ludzie, którzy zostawiają po sobie taki syf nie mają rodzin, dzieci? Przecież to nie są śmieci, które znikną za dzień, tydzień czy nawet rok, tylko za setki lat. I to nie są zdjęcia z lasów- niektóre z nich zrobiłam dosłownie trzydzieści metrów od mojego domu, gdzie nie mieszkam na żadnym odludziu, tylko naprzeciwko blokowiska. Najbardziej smutne jest to, że są one wrzucone do rowów, które są odprowadzone do miejscowej rzeczki, czyli zanieczyszczają bardzo duży obszar, a jak wiadomo- woda wraca do mnie, do Ciebie, do Twojej i mojej rodziny. Już pomijam fakt, że te śmieci to realne zagrożenie dla dzikich i domowych zwierząt, które mogą się podusić workami i podtruć resztkami jedzenia.
Naprawdę marzę o tym, żeby nasze społeczeństwo zaczęło sobie zdawać sprawę z tego, że śmieci to nie tylko problem wizualny, ale również zdrowotny i nie kończy się w momencie porzucenia go w rowie/ lesie/ łące. I szczerze mówiąc, nie wiem skąd się u nas wziął- to standardowe śmieci z gospodarstwa domowego- odbierane są u nas co tydzień i nie ma z tym większych problemów. W promieniu pięćdziesięciu metrów od mojego domu mam trzy punkty selektywnej zbiórki odpadów. Czyżby dla niektórych łatwiej było wywieść śmieci do rowu zamiast wyrzucić do śmietnika pod domem? Jest to dla mnie w XXI wieku niepojęte... Jak to wygląda u Was?

sobota, 11 marca 2017

"Wilki" Adam Wajrak

Zabrałam się za czytanie książek, które są od dawna w mojej bibliotece, a których z różnych powodów jeszcze nie przeczytałam. Ta pozycja również była w tej grupie, nawet trudno mi wytłumaczyć z jakiego powodu. Adama Wajraka uwielbiam czytać- gdy swego czasu kupowałam regularnie "Gazetę Wyborczą", lekturę zaczynałam zawsze od poszukiwania jego tekstów. Dodatkowo autor jest prawdziwym miłośnikiem przyrody i takim facetem "bez zadęcia" - gdy kilka lat temu znalazłam rannego dzięcioła i w akcie desperacji poprosiłam go przez facebooka o radę (to był pierwszy dzień stycznia- nigdzie nie mogłam znaleźć pomocy) odpisał mi bardzo rzeczowo w ciągu kilku godzin.
Wracając do tematu książki- jest ona napisana tak, jak wszystkie teksty Adama- bije przez nią niesamowita miłość do przyrody, poparta ogromną wiedzą praktyczną. Z tej książki dowiemy się wiele o zwyczajach wilków i ich ofiar- na przykład dla mnie dużym zaskoczeniem było to, że w zależności od kraju, różna jest skuteczność wilków w polowaniu na łosie- w Polsce i Ameryce łoś potrafi wilka zabić (atakuje przodem i czasem roztrzaskuje drapieżnikowi kark), w związku z czym łosie stosunkowo rzadko zostają zabite, a w Skandynawii łosie uciekają, dlatego tracą życie podczas ataku wilków kilkadziesiąt razy częściej (łosie są duże i ciężkie- nie mogą przed wilkami uciec dostatecznie szybko)- po prostu na Półwyspie Skandynawskim myśliwi polują z psami na łosie i większą szansę na przeżycie w takiej sytuacji mają osobniki uciekające - z wilkami ta strategia się nie sprawdza...
Wiele się z tej książki dowiemy o życiu autora, jego partnerki, a także o pracy naukowców działających w instytucjach znajdujących się na terenie Białowieskiego Parku Narodowego i nie tylko. W sumie jest to opowieść o wilkach i ludziach, gdzie ci drudzy są niestety często czarnymi charakterami. To wspaniała lektura, która może być ciekawa dla nastolatków, myślę już w wieku gimnazjalnym, ale także dla dorosłych- szczególnie tych bojących się wilków.

piątek, 10 marca 2017

Pierwsze krosy i przygotowania do sezonu...

Cóż, sezon WKKW zbliża się wielkimi krokami i wczoraj zaliczyłam pierwsze skoki na krosie. Mamy bardzo wczesną wiosnę i konie dalej są wesolutkie. I z tego powodu wczoraj zaliczyłam upadek. Te początkowe wyjazdy zawsze są bogate w niespodzianki- wczoraj akurat kobyła zrobiła bardzo duży skok, a ja, żeby nie złapać jej za pysk, wyrzuciłam rękę do przodu- ona się tego wystraszyła i zaczęła brykać- po chwili byłam na ziemi. Cóż było robić? Wstałam, wsiadłam i skakałam dalej, do pierwszych zawodów zostały dwa tygodnie, mamy więc chwilę czasu, żeby popracować.
Dzisiaj też okułam kobyłę na cztery nogi- na krosy będę musiała jej wkręcać hacele (to takie wypustki do podków), żeby zapobiec ślizganiu się na trawie. Szkoda, że nie mogłam zostać na kowala, jutro będę musiała zabezpieczyć otwory do wkręcania, żeby nie zatkały się błotem. Na pojedyncze przeszkody z wolnego tempa wystarczyły hacele wkręcone do dwóch przednich podków, ale na zawodach jest to niewystarczające i w razie deszczu można za brak haceli zapłacić upadkiem.
Okazało się też, że "wyrosłam" z mojej krosowej kamizelki na kręgosłup, będę musiała więc kupić nową, cóż, jak się nie ma silnej woli, żeby skutecznie schudnąć, to potem ma się wydatki...
Od pewnego czasu czułam, że trochę mi się osłabił wzrok, a że w ubiegłym tygodniu Mała dorwała moje okulary i je niemiłosiernie powyginała poszłam na dobranie nowych szkieł i przy okazji dobrałam też sobie na szczególne okazje (czytaj skoki i zawody) jednodniowe soczewki kontaktowe. Pierwsze wrażenia są ciut przerażające, ale udało mi się po ciężkich bojach założyć i zdjąć szkła. Pomimo mojego lekkiego oporu psychicznego zdecydowałam się na to rozwiązanie, bo wada wzroku przeszkadzała mi już na treningach, teraz już nie będę mieć tego problemu.
Mała jeszcze nie wie, że na zawodach będzie się nią zajmować Moja Mama- Małż jeździ na uczelnię i ma inne zainteresowania, w związku z tym muszę jakoś wybrnąć z tej sytuacji, mam nadzieję, że nic Mamie nie wyskoczy niespodziewanego...

środa, 8 marca 2017

Dalsze walki ogródkowe...

Od nawału siewek zaczyna mi już brakować miejsca na nowe tacki/ doniczki z nasionami, dlatego podjęłam męską decyzję o przedwczesnym wyrzuceniu do ogródka ubiegłorocznej lawendy i szałwii- miejsce w domu niespecjalnie im służyło i rośliny są w kiepskiej kondycji, a ja w tym roku i tak wyprodukuję sobie nowe w bardziej przemyślany sposób i przede wszystkim wysadzę je do ogrodu o takiej porze, żeby tam zimowały.
Cóż, jak widać, nawet jak padną, nie będzie szkoda.
Za to endywia, rabarbar i melisa kiełkują jak szalone- dzisiaj miałam pierwsze przymiarki do pikowania i mam nadzieję,że będą owocne. Trochę gorzej kiełkują nasiona poziomki. Zastanawiam się skąd się wziął sierpniowy termin docelowego przesadzania na miejsce docelowe rabarbaru- niestety przy takim tempie wzrostu będę musiała wysadzić go szybciej, bo naprawdę już jestem zawalona na maksa...
Ku mojemu zdziwieniu, kiełkuje też jedna z palm daktylowych:
Zobaczymy, czy da radę dalej rosnąć. Jeśli tak, to będę bardzo szczęśliwa- jedną taką palmę wyhodowałam jeszcze jak byłam w przedszkolu, została ona skonsumowana przez królika mojej siostry jak byłam na studiach, ku mojej wielkiej rozpaczy.
A w ogródku wiosna się panoszy, sami zobaczcie:

poniedziałek, 6 marca 2017

Porządkowanie ogródka- część pierwsza i pierwsze kroki z wielorazówkami :)

Wiosna już tuż, tuż, zawzięłam się i postanowiłam, że choć trochę odgruzuję ogródek, a raczej coś, co w przyszłości nim będzie. Rozsady kiełkują mi jak szalone (na dniach będzie relacja), a ja dzisiaj poszłam poszaleć z grabkami na dawny trawnik.
Od razu uprzedzę, że ogrodnik ze mnie marny i pewnie robię milion błędów, czujcie się swobodnie, jeśli coś mi wytkniecie, przyjmę to z pokorą (no chyba, że będę mieć argumenty merytoryczne przemawiające za moim postępowaniem- liczę na dyskusję), druga rzecz- nie uznaję trawników jako takich- to pustynie biologiczne, których utrzymanie kosztuje mnóstwo zachodu- ja chcę mieć coś na wzór łąki kwietnej, choć nie do końca, ale ma to być miejsce przyjazne dla owadów. W planach mam wykorzystanie stokrotek, koniczyny, babek, mniszków i innych chwastów w celach kulinarnych- będę o tym też pisać.
Wracając do tematu- jak poszalałam z grabiami prawie trzy godzinki, to pewnie jutro będę płakać. Stety- niestety, w moim ogrodzie buszują również zwierzaki i trzeba było usunąć pozostałości po nich- to w końcu będzie również miejsce odpoczynku rodziny z małym dzieckiem i chciałabym, żeby wszystko było jak najbardziej bezpieczne. W każdym razie po sprzątaniu i grabieniu, rozsypałam dolomit- powinnam to zrobić jesienią, ale z braku możliwości, zrobiłam to teraz- jest to o tyle fajny rodzaj wapna, że jest dopuszczony również w rolnictwie ekologicznym- ja musiałam odkwasić ziemię, bo mam bardzo dużo mchu, a chciałabym roślinki. Mam nadzieję, że teraz im będzie łatwiej.
Jutro czeka mnie usuwanie pozostałych martwych łodyg i planowanie miejsca dla endywii i rabarbaru. Muszę się też zastanowić gdzie zrobię miejsce na zioła.
Z innych wieści- zaczęłyśmy dzisiaj korzystać w wielorazowych pieluch, zobaczymy, jak nam będzie szło. Już się cieszę, że bardziej oszczędzamy planetę ;) Mała na razie nie widzi różnicy w użytkowaniu, ja za to muszę nabrać wprawy w obsługiwaniu otulacza. Za pierwszym razem zakładanie wyszło mi średnio, za drugim znacznie lepiej. Jak będzie dalej- dam znać :)

niedziela, 5 marca 2017

"Chuć, czyli normalne rozmowy o perwersyjnym seksie"

Tym razem dorwałam się do kolejnej pozycji traktującej o łóżkowych sprawach, przyznam się, że trochę przez przypadek- tym razem buszowałam na wyprzedażach w Matrasie i kupiłam tą książkę za szalone 9,90zł. Wyobraźcie sobie, jaką zrobiłam minę, gdy zobaczyłam jej ceny na portalach aukcyjnych.
"Chuć..." jest napisana w formie rozmowy dziennikarki z seksuologiem- para Andrzej Depko i Ewa Wanat prowadzili wspólnie audycję w TOK FM pt. "Kochaj się długo i zdrowo". Wydana wspólnie książka jest naturalną kontynuacją tych programów. Moim zdaniem to kolejna pozycja obowiązkowa każdego dorosłego człowieka. Napisana ludzkim językiem i bez zadęcia, choć momentami miałam wrażenie, że pan Depko dał się trochę w tej rozmowie zdominować. Nie zmienia to faktu, że wypuścili ogrom wiedzy potrzebnej każdemu- oswajającej wszelkie parafilie, tłumaczącej skąd się one biorą i na czym polegają. Moim zdaniem ważne jest również to, że jest osobny rozdział o osobach LGBT, z wyraźnym zaznaczeniem, że homoseksualizm nie jest chorobą, tylko inną orientacją seksualną. Kolejna bardzo istotna rzecz- dość dużo jest napisane o odczuciach osób zarówno z parafiliami, jak i homoseksualnych. Pozwala to spojrzeć na nie od tej ludzkiej strony i je lepiej zrozumieć.
Podsumowując- polecam każdemu przeczytać nawet kilka razy, w celu utrwalenia wiedzy. Myślę, że nieraz będę do niej wracać.

sobota, 4 marca 2017

Przednówkowe spacery...

Dzisiaj miałam prawdziwie wiosenną pogodę- szalone 17 stopni na plusie i cudowne słońce- grzechem byłoby nie zabrać Małej na długi spacer. Całe dwie godziny szalałyśmy na placu zabaw, a przy okazji zobaczyłyśmy, co się zmienia w lokalnej przyrodzie i u zwierząt hodowlanych. Myślałam, że taka dawka ruchu zapewni mi chwilę przerwy po południu w postaci śpiącego dziecka- nic z tego, Mała nie spała przez cały dzień i poszła spać po dziewiątej wieczorem. Szalenie podoba mi się to, że szuka kontaktu z innymi dziećmi, mam nadzieję, że ta cecha będzie się u niej rozwijać.
Odnośnie przyrody- udało mi się zrobić zdjęcie parze łabędzi, która osiedliła się na trzcinowisku nieopodal pastwiska- nie jestem pewna, czy to stały zbiornik wodny, ale mam nadzieję, że odchowają młode.
Trochę gorzej poszło mi fotografowanie sierpówek siedzących na śliwie w moim ogrodzie, ale darzę te ptaki taką sympatią, że muszę je wrzucić:
I na koniec zdjęcia koni, powiem szczerze, rzadko zdarza się, żeby w warunkach wolego chowu utrzymano tak dobrą kondycję zwierząt, najczęściej jest tak, że na przednówku konie trochę spadają z masy i odbijają, gdy wyrośnie świeża trawa. Tym, jak widać, nic nie brakuje.
W sumie Mała uwielbia chodzić w te okolice, krzyczy "cześć" do krów i koni, a próba ominięcia tego miejsca kończy się wybuchem płaczu. W sumie takie sytuacje mają miejsce wtedy, gdy jesteśmy z Małżem, bo on uwielbia chodzić wszędzie tam, gdzie my nie lubimy i na odwrót. Cóż, tak bywa wtedy, gdy dobieramy się na zasadzie "przeciwieństwa się przyciągają"