piątek, 31 marca 2017

Złość jak harpia wyglądająca z ukrycia...

Zaczął się sezon we wszechstronnym konkursie konia wierzchowego i w związku z tym mam mniej czasu na pisanie- trenuję, pracuję i chciałabym mieć efekty. I cóż, pierwsze zawody zakończyły się klęską- kobyła na rozprężalni skakała wszytko, po ruszeniu ze start-boksu zaczęła się buntować i nie dojechałam nawet do pierwszej przeszkody. Złość, rozczarowanie i totalne poczucie porażki to uczucia, które mnie ogarnęły. Z jednej strony to były nasze pierwsze zawody od trzech lat i wiedziałam, że może być różnie, z drugiej- włożyłam w kobyłę tyle pracy, że poczułam się naprawdę sfrustrowana, tym bardziej, że na rozprężalni koń latał.
Przyznam się, że kobyła oberwała, chyba po raz pierwszy i nie do końca zasłużenie. Nie jestem święta, ale obecnie mam kaca moralnego po tym, co się stało. Najbardziej żałuję, że nie mam możliwości zabrać kogoś na zawody, kto w takiej sytuacji będzie mógł zabrać ode mnie konia, abym mogła uporządkować swoje uczucia. Bo wychodzę z założenia, że złość trzeba po prostu przepracować,a w takiej sytuacji jak mnie spotkała, to rozładować (w żadnym wypadku na koniu- to był wypadek przy pracy, który się nie powtórzy). Tym bardziej, że wkkw-iści to najczęściej osoby temperamentne i często porywcze- nie bez powodu mówi się, że do tej dyscypliny zarówno koń jak i jeździec muszą mieć ciut nierówno pod sufitem. Teraz trenujemy do następnych zawodów, pozmienialiśmy kilka rzeczy, ja pracuję nad swoją głową, zobaczymy, jaki będzie efekt. Mam nadzieję, że pozytywny, a to, co się stało, to po prostu efekt długiej przerwy...

niedziela, 12 marca 2017

Spacery....

Szczerze mówiąc, chciałam dzisiaj pisać o czymś innym. O czymkolwiek- o tym, że Mała szaleje na huśtawce zamontowanej w drzwiach kuchni i kilka razy dziennie muszę ją bujać, bo inaczej jest afera. O grzywaczach, które widziałam dzisiaj w parku. O pochmurnej pogodzie. Niestety, po dzisiejszym spacerze nie zdzierżyłam i mam ochotę kogoś zabić. Jesteśmy narodem syfiarzy, którzy mają w dupie przyrodę, drugiego człowieka, a nawet siebie. Zaczęło się od robienia zdjęć- najpierw pierwsza fotka:
Po prawej stronie widać pierwsze śmieci przy dobrze utrzymanym rowie.
Dalej było już tylko ciekawiej:
I tak się zastanawiam, czy ludzie, którzy zostawiają po sobie taki syf nie mają rodzin, dzieci? Przecież to nie są śmieci, które znikną za dzień, tydzień czy nawet rok, tylko za setki lat. I to nie są zdjęcia z lasów- niektóre z nich zrobiłam dosłownie trzydzieści metrów od mojego domu, gdzie nie mieszkam na żadnym odludziu, tylko naprzeciwko blokowiska. Najbardziej smutne jest to, że są one wrzucone do rowów, które są odprowadzone do miejscowej rzeczki, czyli zanieczyszczają bardzo duży obszar, a jak wiadomo- woda wraca do mnie, do Ciebie, do Twojej i mojej rodziny. Już pomijam fakt, że te śmieci to realne zagrożenie dla dzikich i domowych zwierząt, które mogą się podusić workami i podtruć resztkami jedzenia.
Naprawdę marzę o tym, żeby nasze społeczeństwo zaczęło sobie zdawać sprawę z tego, że śmieci to nie tylko problem wizualny, ale również zdrowotny i nie kończy się w momencie porzucenia go w rowie/ lesie/ łące. I szczerze mówiąc, nie wiem skąd się u nas wziął- to standardowe śmieci z gospodarstwa domowego- odbierane są u nas co tydzień i nie ma z tym większych problemów. W promieniu pięćdziesięciu metrów od mojego domu mam trzy punkty selektywnej zbiórki odpadów. Czyżby dla niektórych łatwiej było wywieść śmieci do rowu zamiast wyrzucić do śmietnika pod domem? Jest to dla mnie w XXI wieku niepojęte... Jak to wygląda u Was?

sobota, 11 marca 2017

"Wilki" Adam Wajrak

Zabrałam się za czytanie książek, które są od dawna w mojej bibliotece, a których z różnych powodów jeszcze nie przeczytałam. Ta pozycja również była w tej grupie, nawet trudno mi wytłumaczyć z jakiego powodu. Adama Wajraka uwielbiam czytać- gdy swego czasu kupowałam regularnie "Gazetę Wyborczą", lekturę zaczynałam zawsze od poszukiwania jego tekstów. Dodatkowo autor jest prawdziwym miłośnikiem przyrody i takim facetem "bez zadęcia" - gdy kilka lat temu znalazłam rannego dzięcioła i w akcie desperacji poprosiłam go przez facebooka o radę (to był pierwszy dzień stycznia- nigdzie nie mogłam znaleźć pomocy) odpisał mi bardzo rzeczowo w ciągu kilku godzin.
Wracając do tematu książki- jest ona napisana tak, jak wszystkie teksty Adama- bije przez nią niesamowita miłość do przyrody, poparta ogromną wiedzą praktyczną. Z tej książki dowiemy się wiele o zwyczajach wilków i ich ofiar- na przykład dla mnie dużym zaskoczeniem było to, że w zależności od kraju, różna jest skuteczność wilków w polowaniu na łosie- w Polsce i Ameryce łoś potrafi wilka zabić (atakuje przodem i czasem roztrzaskuje drapieżnikowi kark), w związku z czym łosie stosunkowo rzadko zostają zabite, a w Skandynawii łosie uciekają, dlatego tracą życie podczas ataku wilków kilkadziesiąt razy częściej (łosie są duże i ciężkie- nie mogą przed wilkami uciec dostatecznie szybko)- po prostu na Półwyspie Skandynawskim myśliwi polują z psami na łosie i większą szansę na przeżycie w takiej sytuacji mają osobniki uciekające - z wilkami ta strategia się nie sprawdza...
Wiele się z tej książki dowiemy o życiu autora, jego partnerki, a także o pracy naukowców działających w instytucjach znajdujących się na terenie Białowieskiego Parku Narodowego i nie tylko. W sumie jest to opowieść o wilkach i ludziach, gdzie ci drudzy są niestety często czarnymi charakterami. To wspaniała lektura, która może być ciekawa dla nastolatków, myślę już w wieku gimnazjalnym, ale także dla dorosłych- szczególnie tych bojących się wilków.

piątek, 10 marca 2017

Pierwsze krosy i przygotowania do sezonu...

Cóż, sezon WKKW zbliża się wielkimi krokami i wczoraj zaliczyłam pierwsze skoki na krosie. Mamy bardzo wczesną wiosnę i konie dalej są wesolutkie. I z tego powodu wczoraj zaliczyłam upadek. Te początkowe wyjazdy zawsze są bogate w niespodzianki- wczoraj akurat kobyła zrobiła bardzo duży skok, a ja, żeby nie złapać jej za pysk, wyrzuciłam rękę do przodu- ona się tego wystraszyła i zaczęła brykać- po chwili byłam na ziemi. Cóż było robić? Wstałam, wsiadłam i skakałam dalej, do pierwszych zawodów zostały dwa tygodnie, mamy więc chwilę czasu, żeby popracować.
Dzisiaj też okułam kobyłę na cztery nogi- na krosy będę musiała jej wkręcać hacele (to takie wypustki do podków), żeby zapobiec ślizganiu się na trawie. Szkoda, że nie mogłam zostać na kowala, jutro będę musiała zabezpieczyć otwory do wkręcania, żeby nie zatkały się błotem. Na pojedyncze przeszkody z wolnego tempa wystarczyły hacele wkręcone do dwóch przednich podków, ale na zawodach jest to niewystarczające i w razie deszczu można za brak haceli zapłacić upadkiem.
Okazało się też, że "wyrosłam" z mojej krosowej kamizelki na kręgosłup, będę musiała więc kupić nową, cóż, jak się nie ma silnej woli, żeby skutecznie schudnąć, to potem ma się wydatki...
Od pewnego czasu czułam, że trochę mi się osłabił wzrok, a że w ubiegłym tygodniu Mała dorwała moje okulary i je niemiłosiernie powyginała poszłam na dobranie nowych szkieł i przy okazji dobrałam też sobie na szczególne okazje (czytaj skoki i zawody) jednodniowe soczewki kontaktowe. Pierwsze wrażenia są ciut przerażające, ale udało mi się po ciężkich bojach założyć i zdjąć szkła. Pomimo mojego lekkiego oporu psychicznego zdecydowałam się na to rozwiązanie, bo wada wzroku przeszkadzała mi już na treningach, teraz już nie będę mieć tego problemu.
Mała jeszcze nie wie, że na zawodach będzie się nią zajmować Moja Mama- Małż jeździ na uczelnię i ma inne zainteresowania, w związku z tym muszę jakoś wybrnąć z tej sytuacji, mam nadzieję, że nic Mamie nie wyskoczy niespodziewanego...

środa, 8 marca 2017

Dalsze walki ogródkowe...

Od nawału siewek zaczyna mi już brakować miejsca na nowe tacki/ doniczki z nasionami, dlatego podjęłam męską decyzję o przedwczesnym wyrzuceniu do ogródka ubiegłorocznej lawendy i szałwii- miejsce w domu niespecjalnie im służyło i rośliny są w kiepskiej kondycji, a ja w tym roku i tak wyprodukuję sobie nowe w bardziej przemyślany sposób i przede wszystkim wysadzę je do ogrodu o takiej porze, żeby tam zimowały.
Cóż, jak widać, nawet jak padną, nie będzie szkoda.
Za to endywia, rabarbar i melisa kiełkują jak szalone- dzisiaj miałam pierwsze przymiarki do pikowania i mam nadzieję,że będą owocne. Trochę gorzej kiełkują nasiona poziomki. Zastanawiam się skąd się wziął sierpniowy termin docelowego przesadzania na miejsce docelowe rabarbaru- niestety przy takim tempie wzrostu będę musiała wysadzić go szybciej, bo naprawdę już jestem zawalona na maksa...
Ku mojemu zdziwieniu, kiełkuje też jedna z palm daktylowych:
Zobaczymy, czy da radę dalej rosnąć. Jeśli tak, to będę bardzo szczęśliwa- jedną taką palmę wyhodowałam jeszcze jak byłam w przedszkolu, została ona skonsumowana przez królika mojej siostry jak byłam na studiach, ku mojej wielkiej rozpaczy.
A w ogródku wiosna się panoszy, sami zobaczcie:

poniedziałek, 6 marca 2017

Porządkowanie ogródka- część pierwsza i pierwsze kroki z wielorazówkami :)

Wiosna już tuż, tuż, zawzięłam się i postanowiłam, że choć trochę odgruzuję ogródek, a raczej coś, co w przyszłości nim będzie. Rozsady kiełkują mi jak szalone (na dniach będzie relacja), a ja dzisiaj poszłam poszaleć z grabkami na dawny trawnik.
Od razu uprzedzę, że ogrodnik ze mnie marny i pewnie robię milion błędów, czujcie się swobodnie, jeśli coś mi wytkniecie, przyjmę to z pokorą (no chyba, że będę mieć argumenty merytoryczne przemawiające za moim postępowaniem- liczę na dyskusję), druga rzecz- nie uznaję trawników jako takich- to pustynie biologiczne, których utrzymanie kosztuje mnóstwo zachodu- ja chcę mieć coś na wzór łąki kwietnej, choć nie do końca, ale ma to być miejsce przyjazne dla owadów. W planach mam wykorzystanie stokrotek, koniczyny, babek, mniszków i innych chwastów w celach kulinarnych- będę o tym też pisać.
Wracając do tematu- jak poszalałam z grabiami prawie trzy godzinki, to pewnie jutro będę płakać. Stety- niestety, w moim ogrodzie buszują również zwierzaki i trzeba było usunąć pozostałości po nich- to w końcu będzie również miejsce odpoczynku rodziny z małym dzieckiem i chciałabym, żeby wszystko było jak najbardziej bezpieczne. W każdym razie po sprzątaniu i grabieniu, rozsypałam dolomit- powinnam to zrobić jesienią, ale z braku możliwości, zrobiłam to teraz- jest to o tyle fajny rodzaj wapna, że jest dopuszczony również w rolnictwie ekologicznym- ja musiałam odkwasić ziemię, bo mam bardzo dużo mchu, a chciałabym roślinki. Mam nadzieję, że teraz im będzie łatwiej.
Jutro czeka mnie usuwanie pozostałych martwych łodyg i planowanie miejsca dla endywii i rabarbaru. Muszę się też zastanowić gdzie zrobię miejsce na zioła.
Z innych wieści- zaczęłyśmy dzisiaj korzystać w wielorazowych pieluch, zobaczymy, jak nam będzie szło. Już się cieszę, że bardziej oszczędzamy planetę ;) Mała na razie nie widzi różnicy w użytkowaniu, ja za to muszę nabrać wprawy w obsługiwaniu otulacza. Za pierwszym razem zakładanie wyszło mi średnio, za drugim znacznie lepiej. Jak będzie dalej- dam znać :)

niedziela, 5 marca 2017

"Chuć, czyli normalne rozmowy o perwersyjnym seksie"

Tym razem dorwałam się do kolejnej pozycji traktującej o łóżkowych sprawach, przyznam się, że trochę przez przypadek- tym razem buszowałam na wyprzedażach w Matrasie i kupiłam tą książkę za szalone 9,90zł. Wyobraźcie sobie, jaką zrobiłam minę, gdy zobaczyłam jej ceny na portalach aukcyjnych.
"Chuć..." jest napisana w formie rozmowy dziennikarki z seksuologiem- para Andrzej Depko i Ewa Wanat prowadzili wspólnie audycję w TOK FM pt. "Kochaj się długo i zdrowo". Wydana wspólnie książka jest naturalną kontynuacją tych programów. Moim zdaniem to kolejna pozycja obowiązkowa każdego dorosłego człowieka. Napisana ludzkim językiem i bez zadęcia, choć momentami miałam wrażenie, że pan Depko dał się trochę w tej rozmowie zdominować. Nie zmienia to faktu, że wypuścili ogrom wiedzy potrzebnej każdemu- oswajającej wszelkie parafilie, tłumaczącej skąd się one biorą i na czym polegają. Moim zdaniem ważne jest również to, że jest osobny rozdział o osobach LGBT, z wyraźnym zaznaczeniem, że homoseksualizm nie jest chorobą, tylko inną orientacją seksualną. Kolejna bardzo istotna rzecz- dość dużo jest napisane o odczuciach osób zarówno z parafiliami, jak i homoseksualnych. Pozwala to spojrzeć na nie od tej ludzkiej strony i je lepiej zrozumieć.
Podsumowując- polecam każdemu przeczytać nawet kilka razy, w celu utrwalenia wiedzy. Myślę, że nieraz będę do niej wracać.

sobota, 4 marca 2017

Przednówkowe spacery...

Dzisiaj miałam prawdziwie wiosenną pogodę- szalone 17 stopni na plusie i cudowne słońce- grzechem byłoby nie zabrać Małej na długi spacer. Całe dwie godziny szalałyśmy na placu zabaw, a przy okazji zobaczyłyśmy, co się zmienia w lokalnej przyrodzie i u zwierząt hodowlanych. Myślałam, że taka dawka ruchu zapewni mi chwilę przerwy po południu w postaci śpiącego dziecka- nic z tego, Mała nie spała przez cały dzień i poszła spać po dziewiątej wieczorem. Szalenie podoba mi się to, że szuka kontaktu z innymi dziećmi, mam nadzieję, że ta cecha będzie się u niej rozwijać.
Odnośnie przyrody- udało mi się zrobić zdjęcie parze łabędzi, która osiedliła się na trzcinowisku nieopodal pastwiska- nie jestem pewna, czy to stały zbiornik wodny, ale mam nadzieję, że odchowają młode.
Trochę gorzej poszło mi fotografowanie sierpówek siedzących na śliwie w moim ogrodzie, ale darzę te ptaki taką sympatią, że muszę je wrzucić:
I na koniec zdjęcia koni, powiem szczerze, rzadko zdarza się, żeby w warunkach wolego chowu utrzymano tak dobrą kondycję zwierząt, najczęściej jest tak, że na przednówku konie trochę spadają z masy i odbijają, gdy wyrośnie świeża trawa. Tym, jak widać, nic nie brakuje.
W sumie Mała uwielbia chodzić w te okolice, krzyczy "cześć" do krów i koni, a próba ominięcia tego miejsca kończy się wybuchem płaczu. W sumie takie sytuacje mają miejsce wtedy, gdy jesteśmy z Małżem, bo on uwielbia chodzić wszędzie tam, gdzie my nie lubimy i na odwrót. Cóż, tak bywa wtedy, gdy dobieramy się na zasadzie "przeciwieństwa się przyciągają"

piątek, 3 marca 2017

Przygotowania do pożegnania z pieluchą...

Moja Mała ma już ponad dwa lata i dalej jest zapieluchowana. W zasadzie kłóci się to trochę z moją ideą oszczędzania środowiska, bo standardowa pielucha jednorazowa rozkłada się kilkaset lat, a przeciętne dziecko przez okres korzystania z pieluch zużywa ich kilka tysięcy. Dodatkowo przez to, że dziecko nie czuje, że ma mokro pojawia się problem pt. coraz późniejsze kontrolowanie oddawania moczu i kału- ja i moja siostra w wieku Małej nie korzystałyśmy z pieluch od ponad roku. Z resztą słyszałam już opinię pani urolog zajmującej się dziećmi, że wszystko idzie w kierunku korzystania z nich przez całe życie, bo gdy przeoczymy pewien etap, to nauka kontrolowania wydalania nie przychodzi tak łatwo i problemem jest na przykład moczenie się w nocy.
Kilka miesięcy temu moi rodzice kupili Małej nocnik, ale w związku z tym, że cały czas ma komfort suchej pupy (przetrzymać jej absolutnie nie można, bo zaraz się odparza), chyba nie czuje potrzeby kombinowania do czego on służy. Mała pięknie sadza na nim swoje Misie, nawet próbuję jej mówić, że miś na nocniczku robi siusiu i że ona powinna też spróbować, ale próba posadzenia jej na nocniku kończy się płaczem.
Trochę przerażona tym, co się dzieje, postanowiłam spróbować pieluch wielorazowych. Z tego, co się zorientowałam, to są wkłady o różnej chłonności i dlatego kupiłam wkłady bambusowe, które nie odprowadzają tak dobrze wilgoci i dziecko czuje, że ma mokro. Do kupionych przeze mnie otulaczy można też wkładać zwykłe pieluchy tetrowe, więc myślę, że wykorzystam też zapasy, które zrobiłam przed porodem. Mam nadzieję, że dzięki temu zacznie kojarzyć wydalanie z mokrą pieluchą i to będzie pierwszy krok do korzystania z nocnika. Szykuje się więc u mnie pranie na okrągło. Próbowałam przygotować też na zmiany moją Nianię- miała wątpliwości, czy będzie potrafić obsługiwać wielorazówkę- uspokoiłam ją, że obie będziemy się uczyć ;)
W prawdzie wydatek jednorazowy na otulacze, wkłady chłonne, bibułki, worek na brudne pieluchy, olejek z drzewa herbacianego i środek dezynfekujący jest dość wysoki, ale pocieszam się, że to, co najdroższe, zostanie dla drugiego dziecka (będę musiała dokupić bardziej chłonne wkłady), które od samego początku będę prowadzić na wielorazówkach. Tak myślę, że gdyby Mała nie miała takiego komfortu suchej pupy, to łatwiej by mi się wybudzała do karmienia i może udałoby mi się ją karmić wyłącznie piersią (Mała miała konflikt grup głównych, w związku z tym była ospała w pierwszym okresie). Cóż, teraz mogę sobie gdybać po fakcie. Krótko rzecz ujmując- czekamy na paczkę.

czwartek, 2 marca 2017

Wychodzimy z kobyłą na dwór i... siejemy dalej

Początek ciepłych dni to dla mnie zawsze dodatkowa dawka adrenaliny, powód jest bardzo prozaiczny- po zimie podczas której jeżdżę w hali, wychodzimy na dwór. Kobyła zawsze jest w tym czasie wesolutka i okazuje to w sposób, który opisuję jako "nieznośną lekkość zadu", a czasem i przodu, czyli brykanie. W przyszłym tygodniu już będzie luźniej, w tym muszę być całą jazdę bardzo skupiona, bo niechcący mogę znaleźć się w ułamku sekundy na ziemi. Problem z moją kobyłą polega również na tym, że przeskakuje wszystkie ogrodzenia i w związku z tym teraz nie wychodzi na padok, na którym jest masa błota i bardzo prawdopodobne, że nabawiłaby się kontuzji, tylko dwa razy dziennie chodzi na godzinę do karuzeli. Powiedzmy sobie szczerze- w takiej sytuacji agresja mogłaby tylko pogorszyć sprawę, trzeba to po prostu przejeździć. Dzisiaj musiałyśmy przeprosić się z halą, ponieważ strasznie wieje i co chwilę pada ulewny deszcz, cóż - z jednej strony to niesamowita wygoda, z drugiej wydłuży nam to okres wesołkowatości...I tylko bardzo żałuję, że nie mam nikogo, kto od czasu do czasu zrobiłby mi zdjęcia podczas jazdy - spojrzenie z boku zawsze umożliwia uświadomienie sobie co robię źle i poprawienie tego.

Wczoraj kontynuowałam sianie- na tapetę poszła melisa i rabarbar. Mój mąż jest przerażony, mój stolik z przyszłymi roślinkami prezentuje się tak:
Mam duży problem z tym, że nasze mieszkanie jest dość ciemne, w związku z tym ciężko mi niektóre rośliny utrzymać. Problem ten widać u imbirów, które w międzyczasie ruszyły konkretniej ze wzrostem:
Poza tym- dzisiaj przyszły skrzynki, które zamówiłam z myślą o saneswerii i papirusie- w mojej pracy zostanie uruchomiony nowy budynek i mam gabinet bardzo blisko wejścia do niego, jeśli nie zagospodaruję parapetu, to będę oglądana jak małpka w zoo- to żadna frajda siedzieć ciągle za zamkniętymi roletami. Kupiłam duże skrzynki balkonowe o długości 70cm i głębsze niż standardowe i lada dzień będę je zagospodarowywać. Szkoda tylko, że papirus ani myśli kiełkować...