niedziela, 30 października 2016

Niedzielne lenistwo...

Korzystając z tego, że dzisiaj teoretycznie spaliśmy godzinę dłużej (bo obudziłam się o normalnej porze) przywitałam mojego małża taką niespodzianką:
W ramach podziękowania usłyszałam, że racuchy drożdżowe to bezwartościowy tłuszcz i on chce porządne mięso. Cóż, bywa i tak.
W następną niedzielę będę się solidaryzować z moimi dwoma starszymi kotami, czyli o takie racuchy będą (na pierwszym zdjęciu widać, że mam w domu remont):
Udało mi się wyrwać do stajni i znów pojechałam w teren, fotek jest więcej, oczywiście robione z konia, więc jakościowo wątpliwe... Za to na pewno bardziej optymistyczne od wczorajszych szarówek:
Jutro zaczynam dość intensywny tydzień, pewnie więc będę mieć mało czasu na pisanie. Zobaczymy, jestem dobrej myśli i wszystkim Wam życzę dobrego tygodnia :)

sobota, 29 października 2016

Fotki z terenu :)

Dzisiaj kolejny raz wybrałam się w teren :) Czuć tą zaawansowaną jesień, już nie ciepłą październikową, ale prawie listopadową... Cieszę się, bo kobyła po całym tygodniu kręcenia się po ujeżdżalni i placu, była wręcz głodna trochę mocniejszej jazdy. Stąd fotki tylko z początkowego stępa- po raz pierwszy od dłuższego czasu miałam problem z kontrolą tempa i nawet nie było jak się zatrzymać i cyknąć fotki. Las jest zachwycający o tej porze roku, może więcej cyknę jutro, chciałabym wyjechać wcześniej- dzisiaj jeździłam około czwartej. Powiem tylko, że trochę obawiałam się wjeżdżać do lasu późnym popołudniem, bo to jest pora, gdy leśne zwierzęta już zaczynają opuszczać swoje schronienia. Na szczęście, obyło się bez bliskich spotkań z mieszkańcami lasu...

piątek, 28 października 2016

Ślad węglowy- jak próbować go ograniczyć.

Zaznaczam, że specem się w tej dziedzinie nie czuję, a post ten to wynik moich luźnych przemyśleń...
Macierzyństwo zapoczątkowało u mnie ten etap w życiu, w którym zaczęłam się zastanawiać, jaki wpływ ma mój sposób życia na to, w jakim świecie będzie żyła moja córka. I tutaj spotkałam się z tytułowym terminem. Ślad węglowy określa nasz wpływ na środowisko, a raczej wpływ każdego z nas na emisję gazów cieplarnianych.
Możemy ją ograniczać na wiele sposobów- oszczędzając energię elektryczną, utrzymując nieco niższą temperaturę w domu, rzadziej korzystając z samochodu (tutaj przypomina mi się mój sąsiad z dzieciństwa, który po chleb jechał 200m samochodem- na piechotę byłoby chyba szybciej, zdrowiej, no i eko ;)). Można też umawiać się z osobami pracującymi w podobnych do nas porach i np. jechać razem do pracy jednym samochodem.
Te przykłady są dość oczywiste. Ale mało kto się zastanawia tym, o ile zwiększa swój ślad węglowy kupując pakowane w plastik warzywa, które przebyły jeszcze bardzo długą drogę ciężarówką... Generalnie najlepiej i najbardziej przyjaźnie dla środowiska jest zaopatrywać się u lokalnych producentów żywności, a dla tych, co mają możliwości- z własnego ogródka. Na jednym z zagranicznych portali właśnie przekształcanie trawników w ogrody warzywne było przedstawiane jako sposób na znaczne ograniczenie emisji dwutlenku węgla.
I tutaj jest też pies pogrzebany, bo w zasadzie w naszym klimacie powinniśmy się pożegnać lub ograniczyć egzotyczne owoce. Przyznam się bez bicia, że próbuję trochę uciszyć wyrzuty sumienia np. hodując awokado z pestki (na razie z marnym skutkiem)...
Warto też wspomnieć, że dużym źródłem uwalnianych do atmosfery gazów cieplarnianych jest produkcja mięsa. Przyznam szczerze, że akurat ze spożywania produktów mięsnych też nie jestem w stanie zrezygnować...
Tutaj warto też spróbować ograniczyć żywność pakowaną w tworzywa sztuczne, w większych miastach powstają już sklepy, gdzie nie ma produktów sypkich w firmowych opakowaniach, tylko odważa się potrzebną ilość do toreb. Powiem szczerze- chciałabym mieć możliwość zaopatrywać się w takim sklepie...
Kolejny pole do popisu, na którym odnoszę większe sukcesy, to kosmetyki i chemia domowa- staram się kupować te wyprodukowane w Polsce, i tak uwielbiam kosmetyki Ziaji- mają świetne mydła w płynie i szampony, maski do włosów są może mało wydajne, ale biorąc pod uwagę ich cenę- są warte każdego grosza. Jeśli chodzi o pielęgnację twarzy, to rządzi u mnie Tołpa- strzał w dziesiątkę dla mojej nadreaktywnej cery- dzięki tym kosmetykom w końcu poradziłam sobie z trądzikiem... Przy okazji- kupując polskie dajemy kopa polskiej gospodarce (tak, wiem, zabrzmiało to patetycznie) i tworzymy u nas miejsca pracy...
Kolejny sposób nie jest dla wszystkich oczywisty- ograniczanie populacji zwierząt domowych. Nie będę nikogo namawiać do zabijania psów czy kotów, natomiast do kastracji jak najbardziej. W Polsce mamy dużą nadpopulację zwierząt, co skutkuje ogromną skalą problemu bezdomności i częstymi przypadkami znęcania się nad nimi. Naprawdę, zwierzę, które nie jest niepotrzebnie gnane przez hormony wydaje się szczęśliwsze. Moje wszystkie trzy kotki są wykastrowane i dzięki temu ja nie mam problemu z ich rujami, a one mimo dość zaawansowanego wieku są zdrowe i w świetnej kondycji.
Sposobów na ograniczenie śladu węglowego jest pewnie jeszcze więcej, może podzielicie się swoimi?

środa, 26 października 2016

Dlaczego przed kupnem konia dziecku zastanowiłabym się więcej niż dwa razy?

Kiedyś już pisałam o tym, że całe dzieciństwo mierzone od przedszkola do końca studiów, marzyłam o własnym koniu. I cały czas słyszałam od Mojego Taty, że jak skończę studia i będę na siebie sama zarabiać, to sobie konia kupię, bo on nie ma takiego zamiaru. (tak na marginesie- jakie było jego zdziwienie, jak wkrótce po ukończeniu stażu kupiłam Kobyłę...)
Teraz patrzę na moje dziecinne marzenie z trochę innej perspektywy. Obserwuję, co się dzieje ze zwierzakami pensjonatowymi, które często były kupowane dla dzieci. I powiem szczerze, że los tych zwierząt często nie jest wesoły.
Okazuje się, że nastolatka, która aż się paliła przez prawie rok, żeby zabrać mi spod pupy konia - profesora, kupionym dla niej zwierzakiem znudziła się po dwóch miesiącach- imprezy były ważniejsze od regularnych treningów, natomiast żądza dobrych wyników była ogromna u młodej amazonki. Za ich brak oczywiście winny jest "głupi" koń, któremu trzeba podczas treningu pokazać, kto tutaj jest mądry. Po dwóch latach mamy zwierzaka, który panicznie boi się o swój pysk, bo młoda właścicielka, jak trener nie widział, pokazywała zwierzakowi, kto tutaj jest mądry. Teraz w zasadzie już całkowicie straciła zainteresowanie jazdą (dla konia to lepiej), za to rodzice muszą płacić za utrzymanie konia i jego trening, chyba po to, żeby były jakiekolwiek szanse na jego sprzedanie.
Kolejny przykład- czteroletni, młody koń kupiony gimnazjalistce. Przez rok młoda właścicielka przyjeżdżała do swojego konia, przy okazji rodzice byli na tyle rozsądni (piszę to bez ironii- droga, którą obrali jest jedyną słuszną!), żeby ich młodego konia szkolili zawodowcy, a ich córka (całkiem utalentowana w tym kierunku) uczyła się jeździć na doświadczonych koniach. Po roku posiadania własnego konia dziewczynka znudziła się jazdą- rodzice płacą za utrzymanie i szukają na niego kupca.
I trzecie dziecko- chłopiec- mamusia kupiła mu młodego konia, na początku oddała młodziaka do treningu zawodnikowi, a młody właściciel wsiadał od czasu do czasu i szkolił się na końskich profesorach. Jednak młody mistrz chciał sam, a że nie miał umiejętności, to rodzącą się frustrację wyładowywał na koniu. Końskie dziecko nie wytrzymało psychicznie i stało się wręcz niebezpieczne. Mamusia kupiła kolejnego konia, nieco starszego i wysłała syna z obydwoma wierzchowcami do trenera za granicę. Tam synuś opowiedział, że do takiego stanu psychicznego młodszego konia doprowadził zawodnik, który na początku go jeździł i jego trener (oczywiście dostał zalecenie, żeby zmienić trenera). Niebezpieczny koń został u niemieckiego trenera w celu sprzedaży, natomiast nieco starszy ma pecha, bo ma silną psychikę i jeszcze całkiem nie zwariował, pomimo tego, że jest regularnie bity na zawodach (to, jaką opinię wystawiają sobie osoby widzące, jak gówniarz rzuca w konia wiadrami, szczotkami i sprzętem do jazdy i opowiadające o tym wszystkim dokoła, poza sędzią Głównym zawodów, wolę przemilczeć), na treningach też mu się obrywa, pomimo uwag nowego trenera, że tak nie wolno traktować zwierząt.
Podsumowując tą smutną wyliczankę- zanim weźmiecie pod dach konia kupionego dla dziecka, odpowiedzcie sobie na pytanie- na ile dojrzały jest Wasz potomek? Czy macie na niego na tyle duży wpływ, żeby zareagować na rodzącą się agresję wobec zwierzaka, który przecież również czuje ból i strach, gdy jest traktowany brutalnie nawet przez dziecko? Czy stać Was na profesjonalną pomoc, gdy pojawią się problemy (i nie chodzi tu tylko o instruktora/ trenera, czasem jest potrzebny psycholog sportowy, który pomoże skanalizować rodzącą się frustrację)?
Jeżeli wszystkie odpowiedzi są korzystne dla zwierzaka, to myślę, że możecie szukać odpowiedniego kandydata. Jeśli nie, a chcecie koniecznie spełnić marzenie dziecka, może warto zacząć od dzierżawy? To chyba najbezpieczniejszy sposób na sprawdzenie dokąd zmierza pasja Waszego dziecka i w razie "w" pozwoli wycofać się bez większych finansowych konsekwencji...

wtorek, 25 października 2016

Zmiana nawyków i oszędzanie- podsumowanie po dwóch tygodniach.

Nadszedł czas na pierwsze podsumowanie po moich postanowieniach- po pierwsze przestałam jeść obiady w barze w mojej pracy- brak opcji abonamentu sprawiał, że zostawiałam tam ponad 400 zł miesięcznie, a że dodatkowo były one ostatnio różnej jakości, to zrobiłam to bez żalu. Od ostatniej wypłaty zaczęłam nosić do pracy owsiankę instant i jogurt lub sałatkę na dojedzenie przed pojechaniem do stajni. Efekt jest taki, że już widzę ponad 200 zł więcej na koncie niż miałam dotychczas o tej porze, na dodatek zaczęłam też gotować obiady w domu, skorzystał mąż i Mała. Ja również zaczęłam jeść więcej warzyw.
Dodatkowo, prawie cały ubiegły tydzień i dwa dni obecnego jeździłam do pracy samochodem na gaz mojego męża- efekt jest taki, że zamiast zatankować benzynę za 200zł, zatankowałam dwa razy gaz za 35zł. W tej kwocie są również dojazdy do pracy mojego męża (oboje dojeżdżamy po ponad 30km) Czuć różnicę w kieszeni.
Niestety padło postanowienie o niejedzeniu słodyczy- chyba jeszcze do tego nie dorosłam, ale jeszcze chcę o ten punkt powalczyć do końca miesiąca. Może uda się chociaż ograniczyć.
Powiem szczerze, że nie starcza mi już sił na dodatkowe ćwiczenie, to jest dodatkowe zadanie, mam nadzieję, że uda się je wdrożyć w najbliższym czasie.
W najbliższym czasie chcę również przetestować sprzątanie i czyszczenie różnych powierzchni w domu przy pomocy sody oczyszczonej- kosztuje grosze, a już ją sprawdziłam jako świetny pochłaniacz zapachów do kocich kuwet (wsypuję opakowanie na żwirek i stukam kuwetą aż opadnie), bardzo dobrze się też sprawdziła jako dodatek do białego prania- ze skarpet poschodziła większość plam od farbujących butów. Akurat do tego kroku popchnęła mnie nie tyle chęć oszczędzania (choć soda wychodzi taniej od większości środków chemii domowej, które może zastępować), co próba ograniczenia intensywnych chemicznych zapachów w domu, które często podrażniają mi oczy i drogi oddechowe, pomimo stosowania się do instrukcji na opakowaniu. Przy okazji skorzysta też środowisko, bo tutaj też ograniczamy jego zanieczyszczenie.
O wynikach moich testów pewnie napiszę wkrótce...

poniedziałek, 24 października 2016

Męska obowiązkowość, czyli dlaczego od wczoraj zieję ogniem

Od dłuższego czasu naprawdę zazdroszczę facetom. A mojemu szczególnie. Czego? Bynajmniej, nie tego, że są źródłem wszelkiego zła na tym świecie- od bóli porodowych zaczynając, a na wojnach kończąc. Zazdroszczę im totalnego luzu i olania sytuacji.O co chodzi? Wychodzę do pracy o siódmej rano, wracam po osiemnastej i co robię? Gotuję obiad, w międzyczasie próbuję ogarnąć trochę mieszkanie, nie wkurzając głośnym odkurzaniem sąsiadów, włączyć pranie i jeszcze zająć się Małą, która po całym dniu jest spragniona kontaktu z Mamą. Jedyne co udało mi się wywalczyć, to wychodne do kobyły, dzięki któremu nie zwariowałam. Co w tym czasie robi mój mąż? Ano śpi. Albo mówi, że idzie spać, a siedzi przed komputerem. Czasem MUSI liczyć projekt (no dobra, w końcu czas skończyć ten drugi kierunek). Wczoraj przeszedł samego siebie- spał calutki dzień, wstał tylko po to, żeby zjeść obiad i poszedł znowu spać (no dobra, poszedł do pracy na nockę, co go w ogóle nie usprawiedliwia). Dzisiaj mi się oberwało z tej okazji- to MOJA wina, bo kazałam mu przenieść naszą sypialnię do pokoju, gdzie jest spokojniej i panuje lepszy klimat do spania i on nie mógł się dobudzić. Biedaczek.
Szlag mnie jasny trafia, bo co chcę odkurzyć mieszkanie (co przy trzech kotach w domu i szalejącej dwulatce jest czynnością, którą chciałabym wykonywać przynajmniej co drugi dzień), to mówi, że on to zrobi jak jutro wstanie (ostatnio ma dużo nocek i wieczornych zmian- teoretycznie wstaje, jak jestem w pracy) i co? Odkurzy chodnik w przedpokoju, zapomni o dywanie w łazience, zapomni o pokoju z zabawkami Małej.
Kurczę, marzę o tym, żeby mieć czysty dom, sęk w tym, że bez współpracy się po prostu nie da. Wczoraj sprzątałam porozrzucane zabawki i myłam podłogi o 23, jak Pan i Władca Pilota był w pracy. Dzisiaj przyszłam do domu i co? Zabawki porozrzucane, jak przed sprzątaniem- Dziecko dobrze się bawiło, a Tata oglądał telewizję. Czasem najdzie go ochota na sprzątanie, najczęściej kuchni, wtedy nie daj Boże, zostawić na chwilę cokolwiek na stole- bo ON POSPRZĄTAŁ, a ja jestem bałaganiarą (nie twierdzę,że nie, co nie zmienia faktu, że to nie ja mam obrzydliwy zwyczaj wrzucania resztek jedzenia do zlewu i zostawiania w nim brudnych naczyń, gdy akurat o zmywarkę dbam, żeby zawsze była gotowa na przyjęcie nowego wsadu).
I czytając powyższe, doszłam do wniosku, że jestem klasycznym przykładem klęski feminizmu obecnych czasów- bo co z tego, że mam prawo pracować i głosować, gdy jestem zajeżdżana obowiązkami nałożonymi mi niejako kulturowo- sprzątaniem, gotowaniem, wychowywaniem dziecka? Udział faceta w tych czynnościach uchodzi za wielką łaskę, szczególnie w tej okolicy, bo facet pracujący w kopalni powinien mieć podane wszystko pod nos. Szkoda tylko, że jedyne, co z tego wszystkiego wychodzi, to moja wielka frustracja.

niedziela, 23 października 2016

Ładowanie akumulatorów przed nowym tygodniem

Korzystając z tej pięknej jesiennej pogody, wybrałam się dziś znowu w teren na kobyle, a potem zabrałam Małą na spacer. Nic to, że mój mąż przespał calutką niedzielę, czym doprowadził mnie do szewskiej pasji. Wszelkie głębsze przemyślenia zostawiam na przyszły tydzień. Sami powiedzcie, czy w tych widokach można się nie zakochać?
Zdjęcia może słabe, bo robione zwykłym aparatem, na dodatek, część z konia, ale myślę, że ogólny nastrój pięknej polskiej jesieni oddają...

piątek, 21 października 2016

Ciężkie życie meteoropaty

Odkąd pamiętam miałam problem z huśtawką nastrojów przy zmianach pogody. Scenariusz jest zawsze ten sam. Gdy wstaję rano, nic nie zapowiada katastrofy. Wstaję bez problemu, jem śniadanie i jadę do pracy lub stajni/ bawię się z dzieckiem/. I w tym momencie najczęściej coś zaczyna już świtać. Czuję ucisk w głowie, jestem roztargniona, czasem rozdrażniona. Do tego dochodzi uczucie bycia w niewidzialnym 'kokonie". Jednak najgorsze w tym wszystkim jest budzące się w najmniej oczekiwanym momencie negatywne nastawienie do wszystkiego. To dni, gdy do męża mam ochotę strzelać, pracę rzucić, dla Małej nie mam cierpliwości, a kobyłę najchętniej zabrałabym ze stajni, w której stoi (za wyimaginowane zarzuty wobec właścicieli, z których w inne dni tylko mogę się śmiać). Jeśli nie daj Boże, nałoży się to z rują kobyły, to mamy regularną wojnę w boksie i na jeździe. W tym czasie przychodzą czarne myśli- że stanie się krzywda mojej rodzinie/zwierzętom, że zwolnię się z pracy, ewentualnie, że mąż mnie zdradza, mało tego, te myśli potrafią doprowadzić mnie do łez.
W zasadzie tylko koty w tym czasie nie obrywają, bo są najbardziej empatycznymi stworzeniami w moim otoczeniu i wiedzą jak mnie wyciszyć, nie ma nic, co bardziej poprawia mi humor niż kot, który do mnie przychodzi i się przytula.
Podobno na takie przypadłości ma pomagać ruch na świeżym powietrzu (w moim przypadku, szczególnie w zimie, niestety to wykonalne głównie w weekendy), hartowanie się pod prysznicem (nienawidzę tego i trudno mi się zmusić) i nie przegrzewanie organizmu (to akurat jest ok). W sumie żaden z tych sposobów w moim wypadku nie pomaga w zadowalającym stopniu... Mam nadzieję, że jednak kiedyś znajdę taki, który będzie skuteczny.

poniedziałek, 17 października 2016

A czy Ty już znasz winnego kłopotów ze snem Twojego dziecka (i Twoich)?

Wbrew pozorom ten post nie będzie o sposobach na usypianie dziecka. Porad na ten temat jest miliard, nie będę ich powielać. Za to chciałabym zwrócić uwagę na pewną rzecz, która mnie i mojemu mężowi umknęła, na którą rzadko kto zwraca uwagę, a przez którą większość nocy była męcząca.
Mała niby nam usypiała po dłuższym marudzeniu, ale często się budziła i jeździłam do pracy zmęczona, mając za sobą noc z kilkoma pobudkami- często miałam problem z ponownym wejściem w sen. Oświecenie, nomen omen, przyszło u moich rodziców, gdy się okazało, że gdy kładłam się z Małą w moim starym pokoju, dziecko zasypia w chwili, gdy kładę ją do łóżka i śpi do rana bez żadnych problemów i pobudek. Jaka była różnica? W moim rodzinnym domu mam sypialnię od strony ogrodu i nie świecą tam latarnie- czyli krótko rzecz ujmując chodzi o to, żeby było rzeczywiście ciemno.
Po przyjeździe do domu zgnębiłam męża i przenieśliśmy sypialnię do pokoju od strony ogrodu, niestety, jedno z okien jest bliżej ulicy i trochę światła ulicznego nam wpada, jednak Mała i my i tak śpimy o wiele lepiej. Wiem, że nie każdy ma taką możliwość, ale myślę, że dużo tutaj daje chociażby zasłonięcie okna zasłoną, roletą, czy zamontowanie żaluzji- teraz planuję zakup zasłony na to okno bliżej ulicy, żeby zapewnić nam ciemność jeszcze wyższej jakości ;)
O zanieczyszczeniu miast światłem czytałam kiedyś i potraktowałam jako ciekawostkę, teraz rzeczy, które wtedy przeczytałam nabrały głębszego sensu. Gdy się czyta o tym, że światło nocne w miastach może rozregulować nam gospodarkę hormonalną, prowadząc nawet do częstszego występowania nowotworów, to patrzy się na to z przymrużeniem oka. W końcu, ile rzeczy może to wywołać? Papierosy, alkohol, żywność z hormonami i pestycydami, nawet zanieczyszczone powietrze, na jakość którego mamy w końcu nikły wpływ. Tutaj okazuje się, że proste zabiegi znacznie podniosły nam komfort spania i życia. Alleluja, w końcu lepiej śpię, bez zbędnych nocnych przebojów :)

niedziela, 16 października 2016

Grzybobrania i terenów nadszedł czas..

Mamy piękną mokrą jesień, co w tym roku poskutkowało wysypem grzybów, których wyszukują ich amatorzy. Grzyby uwielbiam, ale totalnie się na nich nie znam, w związku z czym nie bawię się w grzybobranie- jakby nie patrzeć mam małe dziecko i chcę je wychować...
Za to dla mnie jesień to okres, gdy najwięcej jeżdżę w tereny na kobyle (nie jest już tak gorąco i nie ma owadów) i siłą rzeczy często spotykam grzybiarzy. Najczęściej są to bardzo sympatyczne spotkania, w końcu obie strony są miłośnikami natury.
Jedyne, co mnie dziwi, to fakt, że wczoraj droga w środku lasu przypominała raczej parking przed supermarketem niż leśny dukt. Mój mąż, który pochodzi z rodziny mającej tradycje w zbieraniu grzybów, zawsze powtarzał, że na grzyby jeździ się na rowerze, bo w ten sposób można odwiedzić najwięcej "tajnych" miejsc i najwięcej nazbierać. Ale i on mi opowiadał, że ostatnio spotkał grzybiarza na quadzie Cóż, najwidoczniej taki znak czasów.
Jedyne, z czym mam problem, to brak obycia grzybiarzy i innych osób chodzących po lesie, z końmi. W sumie to nic dziwnego, jeździectwo nie jest bardzo popularne w naszym kraju, jednak często spotykam się z wielkim zdziwieniem ludzi, gdy próbuję się z nimi witać- cóż koń jest zwierzęciem płochliwym i dla osób postronnych nie jest oczywiste, że milczący człowiek idący w lesie może wzbudzać w koniu obawę. Po tym jak "straszny ludź" się odezwie nastawienie konia magicznie zmienia się z obawy w ciekawość.
W ubiegłym roku miałam sytuację, która mogła się skończyć źle, bo pan, gdy usłyszał galopujące konie stał za krzakiem, tylko po to, żeby w chwili, gdy nadjeżdżaliśmy wyjść- na szczęście skończyło się tylko uskokiem w bok w wykonaniu mojej kobyły i postraszeniem przednimi nogami- pan był bardziej wystraszony od niej, myślał, że koń jak już galopuje to idzie prosto i nie interesuje go, co się dzieje z boku. Cóż, mylił się.
Na szczęście od kilku lat nie miałam nieprzyjemności spotkać dziwnych osobników specjalnie płoszących konie, co mnie zawsze najbardziej przerażało- to takie fajne narazić kogoś na upadek, a nawet śmierć? Raz, gdy musiałam w ręku z kobyłą świeżo po kontuzji przejść 50m drogą do weterynarza, prawie zeszłam na zawał, bo kierowca bez wyobraźni zamiast nas ominąć szerokim łukiem podjechał z tyłu i zaczął trąbić. Tylko podpowiem, że już oczami wyobraźni widziałam, jak kobyła kopie w samochód z tylnych kończyn, rozwala sobie nogi, tratuje mnie i idzie w długą przez całą wioskę. Na szczęście udało mi się nad nią zapanować i nic strasznego się nie stało, ale nieszczęście było bardzo blisko.
Koleżanka, która jest instruktorką miała bardzo niefajną sytuację, gdy dziecko, które było z nią w terenie spadło z konia po tym, jak facet na quadzie ich wyprzedził i nagle zaczął robić przed nimi bączki- konie oczywiście się spłoszyły, a superman na swoim żelaznym rumaku oczywiście czym prędzej się oddalił z uśmiechem na ustach...
Podsumowując- szanujmy się wszyscy, na szczęście lasów u nas dostatek i dla wszystkich znajdzie się miejsce, sprawmy aby wszyscy wracali z nich zadowoleni i nie przykładajmy ręki do tego, aby komuś się stała krzywda...

sobota, 15 października 2016

Próbujemy zmieniać nawyki i oszczędzać część I

Jak ostatnio pisałam, kasa mi przecieka między palcami- raz, że płacę regularnie podatek od naiwności (czytaj gram w gry losowe, ale się ograniczam), mój drugi zdiagnozowany problem, to jedzenie na stołówce w pracy. Niby pierdoła, ale jak podliczyłam, że obiadki które wcinam przed wyjazdem do stajni kosztują mnie ponad 400 zł miesięcznie, to się przeżegnałam i powiedziałam: koniec. Od wtorku na drugie śniadanie wcinam owsiankę z owocami lub orzechami, a przed samym wyjściem z pracy dojadam sobie sałatką robioną w domu, natomiast po powrocie ze stajni gotuję zupę z konkretną wkładką, która robi za obiadokolację. Dodatkowo na przekąskę zabieram sobie owoc (najczęściej to jest banan). Z gorszych wiadomości- znalazłam czekoladę z kawałkami truskawek o naprawdę niezłym składzie i bez oleju palmowego- i tym sposobem przepadłam, bo jest po prostu pyszna, teraz będę musiała bardzo mocno ze sobą walczyć żeby jej nie włożyć do koszyka podczas zakupów... Co nie zmienia faktu że słodkości próbuję ograniczać tylko kiepsko mi wychodzi...
W kwestii oszczędzania, w tym miesiącu już tak dałam ciała że nie da rady tego ogarnąć, ale od przyszłego miesiąca zaczynam akcję paragon (czyli zbieranie wszystkich paragonów) i próbę ogarnięcia budżetu, zobaczymy, jak mi wyjdzie to w praniu...

niedziela, 2 października 2016

Kolejne próby podejścia do odchudzania i ich skutki...

Cóż chciałabym powiedzieć, że przed ciążą byłam piękna, szczupła i w ogóle super. Niestety tak nie było. Mam tendencję do tycia- czytaj dam się zabić za czekoladę i słodycze, nieregularnie jem, mimo starań i generalnie jestem zabiegana, poza tym nie wiedzieć czemu, warzywa to nie jest dla mnie rzecz oczywista do jedzenia i muszę naprawdę się zmuszać, żeby je jeść, choć nie mogę powiedzieć, że ich totalnie nie lubię. Ale zaraz po studiach, jak się zaparłam, to udało mi się przebiec i półmaraton i maraton ;) Pół roku przed ciążą ważyłam 82 kg przy niecałych 1,7m wzrostu i wtedy postanowiłam się odchudzać. Do zajścia w ciążę (niespodziewanego) udało mi się zrzucić 10kg.
Teraz ważę prawie tyle samo, co przed tamtym odchudzaniem, bo 83kg.
I co? Postanowiłam sobie potruchtać i w perspektywie wrócić do biegania.
Błąd.
Pomimo regulaminowej rozgrzewki przed i rozciągania po i tego, że naprawdę się nie przeciążałam to tydzień truchtania co drugi dzień przypłaciłam dwutygodniowym bólem kolan. Teraz leżę w łóżku z grypą i robię plan, co tym razem zrobić.
I od obecnej wypłaty plan jest połączony z planem oszczędzania czyli: do pracy będę sobie gotować posiłki (teraz codziennie kupuję w barze, niby domowe, ale wiadomo, jak to jest) i zaczynam od łagodnych ćwiczeń w domu - płyt mam pełno, myślę, że zacznę od jogi, żeby zwiększyć elastyczność, a jak przyjdą efekty, to będę dalej kombinować, mimo wszystko- marzy mi się powrót do biegania, ale na to się zdecyduję, jak zrzucę co najmniej 15kg i kobyła mi pozwoli ;)