sobota, 17 października 2015

O upadku ideału, czyli znowu szukam niani...

Pisałam, że znaleźliśmy ideał?? Myliłam się i to okrutnie.
Po czterech tygodniach nasze drogi się rozeszły i znów szukam niani...
Przez dwa tygodnie wszystko było ok. Niania dwa razy musiała iść do lekarza i jej nie było (w życiu bym z tego powodu nie robiła problemów). W trzecim tygodniu raz odebrałam dziecko z przemokniętą moczem i kałem pieluchą i ubrankiem. Już zapaliła mi się lampka ostrzegawcza. Zatrułam jej tym życie, potem w piątek dziecko śmierdziało papierosami (przeprowadzona poważna rozmowa i trochę pyskowanie niani). W poniedziałek niania była chora- ok, żaden problem, napisała, że to końcówka, bo zaczęło się w piątek wieczorem, że we wtorek już będzie. We wtorek jej nie było bez zapowiedzi- już się wkurzyłam. W czwartek przyniosła dziecko i powiedziała, że nie chciała jeść deserku (nie chciała, to trudno, żaden problem)- otworzyłam torbę, patrzę, a deserek nawet nie otworzony. Mała zjadła od razu cały słoiczek. Wczoraj było pożegnanie z nianią.
I teraz, jak czytam tą litanię, to sama na siebie się wkurzam, że trzymałam dziewczynę za długo, że już po tej wpadce z pieluchą trzeba ją było pogonić. Bo odparzenie leczę do dzisiaj, tylko dziecka szkoda...
Teraz nie bawię się w ogłoszenia w internecie, szukam pocztą pantoflową. I zobaczymy jaki będzie wynik.

poniedziałek, 28 września 2015

Gdy przychodzi czas na zatrudnienie niani...

Jedyne co było pewne, gdy myślałam o powrocie do pracy, to fakt, że nie chciałam Małej wysyłać do żłobka. Bałam się ciągłych infekcji i telefonów, że dziecko się rozchorowało... Jak nie żłobek, to co? Niania.
Do pracy wracam na początku przyszłego roku, ale za odpowiednią osobą zaczęłam rozglądać się już miesiąc temu. Przy okazji postanowiłam się poradzić bardziej doświadczonych mam.
I głowa mi spuchła.
Niania nie może być zbyt wiekowa, bo może przy dziecku zasłabnąć i może nie nadążać za energicznym roczniakiem czy dwulatkiem, o starszych dzieciach nie wspominając. Trzeba się dopytać, czy nie ma małych wnuków, bo większość babć , gdy zachoruje wnuk, udaje się do wnuka, a nie do pracy (Ten przypadek akurat jest bardzo na czasie- przez taką właśnie nianię znajomi nie mają już w ogóle urlopu. Najlepsze jest to, że na początku miesiąca przyszła żądając podwyżki i stwierdzając, że od teraz będzie przychodzić cztery razy w tygodniu, a w ten jeden dzień, niech sobie młodzi załatwią teściową- pani podziękowano z żalem, bo przez dwa lata współpraca była modelowa). Za młoda być nie może, bo będzie podrywać męża, albo mąż ją. Inni twierdzili, że mieli opiekunkę zaraz po liceum i dziewczyna była rewelacyjna, po tym jak zrezygnowała, nie znaleźli nikogo równie dobrego i dziecko oddali do żłobka. O takich szczegółach jak brak nałogów, uczciwość i coś, co nazywam "ciepłym charakterem", nawet nie wspominam.
Dałam ogłoszenie. Poszukiwałam kogoś bardzo dyspozycyjnego, bo z mężem będziemy pracować na zmiany (ja w systemie dwuzmianowym, mąż cztero...). I zgłosiły się dwie osoby plus trzecia, która miała propozycję nie do odrzucenia, żeby jej zawozić dziecko dwadzieścia kilometrów w jedną stronę. Pani numer dwa zadzwoniła, zapewniała, że nie szuka żadnej innej pracy, bo nie chce pracować zawodowo, dopóki jej dzieci nie pokończą szkół, po czym na pół godziny przed rozmową powiedziała, że nie przyjdzie, bo właśnie podpisała umowę o pracę, a jej zależy na czymś stałym.
No i została dziewczyna, która zadzwoniła do mnie piętnaście minut po opublikowaniu przeze mnie ogłoszenia. Miałam wątpliwości, bo kandydatka ma osiemnaście lat. Na dzień dobry bardzo zaplusowała, bo Mała zareagowała na nią wręcz entuzjastycznie. Cóż, u mojego dziecka, które bardzo dobitnie potrafi pokazać, że coś jej nie pasuje, to element nie do przecenienia. Okazało się, że żądania finansowe tej pani są jak najbardziej do przyjęcia, problem polegał na tym, że my potrzebowaliśmy kogoś od stycznia, a ona potrzebowała czegoś na już. Mój mąż stwierdził, że od października wraca na studia, będzie musiał się dużo uczyć, a ja też potrzebuję czasu dla siebie, a przynajmniej, jak będę wracać do pracy, dziewczyna będzie już sprawdzona na tip-top.
I tym sposobem już drugi tydzień przychodzi do nas panna K.. Przez pierwszy tydzień chodziłam z nimi na spacery, dzisiaj po raz pierwszy zostawiłam je same. Mała jest przeszczęśliwa, ja obrobiona po pachy ze strachu. Mam czarne wizje i wcale nie cieszą mnie te cztery godziny dziennie wolności, choć, gdy ich nie miałam (a raczej miałam, ale z wyrzutami męża), to pragnęłam ich jak sucha studnia deszczu. I niania chyba mnie wyczuła, bo mam relacje esemesowe ze spaceru, że Mała śpi, albo je albo co robiły.
Cóż, mam nadzieję, że z czasem mi przejdzie, w końcu życia za Małą nie przeżyję, a na razie wydaje mi się, że z nianią
trafiliśmy w dziesiątkę...

niedziela, 27 września 2015

Kiedy trzeba powiedzieć "dość"?

Dzisiaj będzie krótko i mało składnie, bo ciut zgłupiałam.
Otóż, Mała miała dzisiaj Swoje Święto, nie ważne jakie- zjazd rodzinny kilkanaście osób, część z nich była widziana przez małą po raz drugi w życiu. Każda babcia, ciocia i wujkowie chcieli Małą wyniuniać, przytulić i ponosić na rękach. Cóż, problem polega na Tym, że moje dziecko na co dzień widzi ludzi pojedynczo, ewentualnie parami, natomiast takie zainteresowanie, jak dzisiaj było dla niej pewnym szokiem. Skończyło się tak, że zabrałam jednej z osób czerwoną od płaczu i krzyku Małą i wyniosłam do pokoju, gdzie było spokojniej. Mała się uspokoiła, każdy mógł sobie na spokojnie dziecko obejrzeć, przytulić i się z nim pobawić- Mała nie miała ochoty być noszona, zabawa była na podłodze. Wydawałoby się, że wszyscy powinni być zadowoleni, a jednak dostałam łatkę panikary.
Czy dziewięciomiesięczne niemowlę MUSI być zmuszane do znoszenia tłumów wokół siebie? Czy ja jako matka MUSZĘ się zgadzać na dyskomfort dziecka i jego przerażenie? Czy nie lepiej jest w takich sytuacjach zachować rozsądne tempo rozszerzania znajomości i nie rzucać dziecka na głęboką wodę?? Nie wydaje mi się, żebym zrobiła coś złego. Może się mylę?

sobota, 26 września 2015

Za co kocham koniec lata i jesień??


Szczególnie w tym roku- za ulgę od ogromnych upałów i za wyciszenie plagi owadów. Poza tym wrzesień i październik to są mnie te miesiące, kiedy konne wyprawy w teren są najprzyjemniejsze- koń jest zadowolony, bo nawet w stępie nie jest kąsany przez setki much, a ja mogę naprawdę się wyciszyć i cieszyć obecnością przyrody. Przy okazji, ze względu na niższe temperatury, mogę również sobie pozwolić na dłuższe galopady, które nawet po tym niezbyt intensywnym sezonie nie przemęczą mi kobyły, a sprawią jej radość.
Kolejna sprawa- teraz jest sezon na śliwki, które uwielbiam. W tym roku po raz pierwszy zaczęłam robić wypieki- wiem tarta na zdjęciu mogłaby lepiej wyglądać, aczkolwiek był to mój pierwszy raz w wypieku tego ciasta i jestem z niej niesamowicie dumna :) Poza tym w ogrodzie dojrzały nam winogrona na bardzo starym krzaku, które są niesamowicie słodkie i smaczne, moja córka zajada je jak szalona.
Poza tym- właśnie jestem po wypadzie do Szklarskiej Poręby- we wrześniu było tam już niezbyt wielu turystów i można było spokojnie, w niezbyt licznym gronie chodzić po górach, szczególnie w środku tygodnia, bo na weekend chyba wszystkie miejscówki były pozajmowane...

niedziela, 20 września 2015

Dlaczego kolejnemu dziecku (na razie) mówię: "NIE"?


Oczywiste dla mnie było, że pojawienie się Małej wpłynie na relację pomiędzy mną a moim mężem. Nie sądziłam tylko, że wpłynie aż tak bardzo...
I wyjaśnię od razu- Mała urodziła się po ponad dziesięciu latach związku, w tym czterech małżeństwa. Przez te lata nie zaliczyliśmy żadnych kryzysów, kłótni, cichych dni i tym podobnych atrakcji. Byłam przekonana, że mój mąż nie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi- wszystko załatwialiśmy gdy tylko pojawiał się problem, a że emocje nie zdążały narosnąć, to nie było co wyładowywać. Pełna sielanka. Trwała do narodzin Małej.

Przez dwa tygodnie po porodzie było nawet fajnie- była z nami moja mama, kochany małż też mi pomagał. Stres związany z pojawieniem się córki rozładowywał ciągłym rozśmieszaniem mnie do łez (w zasadzie to nie wiem, czy płakałam ze śmiechu, czy dlatego, że ciągnęły mnie te cholerne szwy po cesarce). Po tych dwóch tygodniach mama pojechała do domu, mąż wrócił do pracy. I się zaczęło.

Najpierw stwierdził, że na urlopie macierzyńskim dostaję pieniądze za opiekę nad dzieckiem, więc on nie musi mi pomagać. Mnie totalnie zatkało, ale argument, że nie rozmnożyłam się przez pączkowanie i to też jego dziecko trafił na podatny grunt. Za to zaczęła się sesja, więc jakoś radziłam sobie prawie sama- stwierdziłam, że sesja się kiedyś skończy. Potem okazało się, że problemem jest moja wizyta u ginekologa. Akurat mój lekarz przyjmuje w takich godzinach, że musiał się zwolnić z pracy, żeby zająć się Małą. Awantura, bo przecież on przez uczelnię i tak musi często prosić o wolne. Przewalczyliśmy to, poszłam do lekarza (byłam tak zmęczona, że musiałam się u niego zastanowić, czy urodziłam syna, czy córkę, ale to szczegół). Moi rodzice, widząc, co się dzieje wzięli mnie i Małą na tydzień do siebie. Tydzień, bo Mąż tęskni. Na trochę nawet się poprawiło, gdy się pogarszało, to rozmawialiśmy i znów było w miarę ok. Dostałam wychodne na wizyty u kobyły. Odżyłam. Do momentu, gdy po moim powrocie się okazało, że dziecko zrobiło kupę przed godziną, a mąż stwierdził, że na pewno już wracam i małej nie przewinął. Znów rozmowa dyscyplinująca, więcej się to nie powtórzyło. W międzyczasie kilkanaście mniejszych sprzeczek. I teraz właśnie wróciliśmy z urlopu. Było przez większość czasu fajnie, ale drugiego dnia myślałam, że męża zabiję.
W łóżku musiałam spać koło przystawki małej, bo on się w nocy dzieckiem nie zajmie. Ok- mała budziła się co godzinę. Rano śniadanie, potem wypad w góry. Super. Po spacerze małż miał zaliczyć obowiązkową dwugodzinną drzemkę, ja miałam zajmować się Małą. Już byłam zmęczona. Wyjście na obiad- super. Powrót do ośrodka, Mała zaczęła płakać jak szalona, nie wiem czemu. Mąż zamknął się w łazience i rozmawiał ze swoją ciotką. Mnie trafił szlag, miałam ochotę go zamordować. Zrobiłam małej mleko, wywołałam małża z łazienki i wyszłam na dwór, tak jak stałam.
Po powrocie przeprowadziłam poważną rozmowę. Do końca pobytu mąż mi pomagał i było naprawdę w porządku.
I jak patrzę z perspektywy tych dziewięciu miesięcy, że gdybym miała teraz drugie dziecko, to bym zwariowała. Szczerze zazdroszczę mojej siostrze, której pomagają i teściowie i brat męża. I podziwiam dziewczyny, które są w takiej sytuacji jak ja (czyli żadnej rodziny w promieniu siedemdziesięciu kilometrów) i dają radę prowadzić dom i upilnować potomka. Ja mam wrażenie, że wymiękam. Ale patrzę jasno do przodu- od jutra przychodzi do nas niania. Może zmienię nastawienie

środa, 2 września 2015

Kobieta kobiecie wilkiem, czyli dlaczego już teraz zaczęłam myśleć o powrocie do pracy

A nie powinnam, bo urlop macierzyński mam do połowy grudnia plus ponad miesiąc zaległego urlopu wypoczynkowego. Otóż, jak wiadomo, przynajmniej niektóre baby nie mogą egzystować normalnie w wyłącznie babskim towarzystwie. I powiem szczerze- myślałam, że to dotyczy również moich koleżanek z pracy. Myliłam się i to bardzo.W męskim towarzystwie, i to szefa, niektóre wręcz wpadają w amok. Zacznę od początku, czyli historii mojego pójścia na zwolnienie.
Przed pójściem do lekarza grzecznie uprzedziłam Szefa, że już mnie raczej nie będzie- to był 34. tydzień ciąży i kręgosłup zaczął mi odmawiać posłuszeństwa. On się spytał, czy będę chciała wrócić po urlopie macierzyńskim, a ja powiedziałam, że tak. Nawet się ucieszył.
Na zwolnienie poszłam z myślą, że wszystko jest w porządku i mam wyjaśnioną sytuację.
Nasz Szef nie znalazł nikogo na zastępstwo na czas mojej nieobecności. Gdy byłam na L4 znalazł się chłopak, który przyjeżdżał na godziny, gdy on nie mógł, to przyjeżdżał Szef we własnej osobie.I tak miało być do mojego powrotu.
Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy zadzwoniła do mnie ostatnio koleżanka z pracy i poradziła, żebym zadzwoniła do Szefa, gdyż on jest przekonany, że do tego miejsca pracy już nie wrócę, bo mam załatwioną inną pracę. Nawet została już zatrudniona nowa osoba na moje miejsce.
Powiem szczerze- zbierałam przez dłuższą chwilę szczękę z podłogi.
Zadzwoniłam do Szefa. I cóż się okazało?? Otóż Szef był na zmianach z jedną dziewczyną, typem, który gdy jest za spokojnie w pracy stworzy konflikt. I ta właśnie dziewczyna powiedziała Szefowi, że nie wracam, bo idę do innej pracy. Materiałem na osobny post jest postępowanie Szefa, który zamiast do mnie zadzwonić i wyjaśnić sytuację, zatrudnił kogoś na moje stanowisko. Sprawę sobie wyjaśniliśmy, miejsce dla mnie u Szefa zawsze będzie. Uff. Świetnie. Mam spokój.
Chyba w snach.
I w ubiegłym tygodniu znowu telefon. Od kierowniczki. Bo jej jest w zasadzie głupio, bo zadzwoniła do niej koleżanka, która szuka osoby z moim wykształceniem i świetnym podejściem do klienta i tak się stało, że bez mojej wiedzy podała tej koleżance mój numer. Co tam, że nawet, gdybym chciała zmienić pracę, to mając roczne dziecko nikt normalny nie decyduje się na dojazdy 50 kilometrów w jedną stronę. Ona jest taka dobra i mnie poleciła.
I teraz dopiero zaczęłam się zastanawiać, dlaczego te kobiety chcą się mnie pozbyć? To przez dziecko? O co chodzi?? Młoda matka to aż taki ciężar dla współpracowników? Każda z nich przecież rodziła i wychowywała malucha...




poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Mama zaczyna wracać do formy- czyli kiedyś trzeba powiedzieć dość

Dobra, przyznaję się bez bicia- po ciąży sobie pofolgowałam i to zdrowo. Na początku sierpnia wskazówka wagi zatrzymała się tam, gdzie była tuż przed urodzeniem Małej czyli na 89. kilogramie.
I się wkurzyłam.
Na siebie, bo wszyscy mówili, że tak będzie, a ja się nie słuchałam.
Na męża- bo wcina trzy razy tyle co ja, o różnych porach (z nocą włącznie!) i jest szczupły (no dobra, ostatnio kilka kilogramów przytył, ale i tak waży sporo mniej ode mnie).
Na kobyłę- bo jakby nie patrzeć, męczę ją codziennie, a i tak tyję.
Krótko rzecz ujmując mam od początku sierpnia wkurwa totalnego i biorę się za siebie!
Na razie ćwiczę średnio sześć razy w tygodniu na zmianę treningi cardio i pilates, ale sprawdza się jednak prawda, że 70% sukcesu to dieta. Po trzech tygodniach widzę różnicę w lustrze (małż też poczuł- ponoć jestem bardziej elastyczna), ale waga stoi jak zaczarowana. Podjęłam męską decyzję o obcięciu słodyczy (jak znam siebie- do najbliższego PMS-u) i zobaczę, co się uda ugrać tym razem. Na razie jestem już w stanie powiedzieć, że lubię być po treningu spocona jak mysz- no w życiu bym nie powiedziała, że doprowadzenie się do takiego stanu może sprawiać taką frajdę. O dziwo, różnica jest też podczas jazdy konnej- po prostu czuję, że moje ciało inaczej pracuje. Zobaczymy, jak to będzie wyglądać dalej, bo póki co znów mamy rozruch po kontuzji- mojej Księżniczce nie spodobał się nowy kumpel zza ściany i w ramach protestu rozwaliła sobie staw skokowy. Cóż, bywa- w końcu już kupując konia wiedziałam, że choć waży 600kg, to ma bardzo dużą tendencję do robienia sobie krzywdy...





piątek, 24 lipca 2015

Koty i niemowlak- okiem praktyka ;)

Niektórzy moi znajomi byli święcie przekonani, że pojawienie się mojej córki na świecie będzie równało się pozbyciu moich trzech kotów. Pomylili się. Koty zostały z nami i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa, twierdzę nawet, że bardzo pomagają mi w zachowaniu równowagi psychicznej w te dni, gdy dziecko ciągle płacze i nie wiadomo czemu... Wątpiącym mówiłam, że nawet bardziej bym się bała o stosunki kot- dziecko mając tylko jedno futro, bo zwierzak, który był ciągle w centrum zainteresowania, nagle jest odstawiany na boczny tor. I rzeczywiście, jak na razie zdarzało mi się sprzedawać antydepresanty dla kotów- jedynaków, którzy nie mogli się pogodzić z pojawieniem się konkurencji w domu.
Jak to wygląda przy trójce kotów?? Moim zdaniem trochę śmiesznie. Dwie starsze kocice nie miały żadnego problemu z pojawieniem się Małej, najmłodsza kotka nigdy nie zrobiła jej krzywdy, ale reszta stada profilaktycznie trzymała ją przez kilka miesięcy na dystans. I tak mam piękne zdjęcie małego berbecia śpiącego w beciku, otoczonego z dwóch stron przez starsze kocice.
Obecnie Mała jest na etapie pełzania i niestety, zdarzyło się kilka razy, że dopełzła do kota i wyrwała mu garść sierści. Raz najmłodsza kocica uderzyła ją za to łapą w rękę i odeszła- o dziwo, pomimo tego, że nie obcinam im pazurów, nie było nawet zadraśnięcia, a przecież skóra niemowlęcia jest kilkukrotnie cieńsza od tej u dorosłego- ten kot naprawdę bardzo się postarał, żeby nie skrzywdzić Małej.
Koty najczęściej interesują się dzieckiem, gdy ono śpi- podchodzą wtedy, obwąchują, czasami się położą obok. No i moje najmłodsze futro przeszło samo siebie, gdy w ramach zazdrości o poszerzanie diety niemowlaka, zjadło samą marchewkę ze słoiczka.  Jedyny problem (?) to fakt, że muszę częściej myć zabawki, w tym piankową matę (no dobra, ta się niedługo będzie nadawać do wymiany, bo okazała się świetnym poziomym drapakiem), no i mata edukacyjna jest bardzo często prana, bo koty uwielbiają na niej spać.
Kolejnym zagadnieniem będzie odseparowanie niemowlaka od kocich kuwet, bo z pewnością będą się małemu człowiekowi niesamowicie podobać, ale myślę, że i z tym damy radę :)

wtorek, 16 czerwca 2015

Myślenie nie boli, czyli jak się wkur..., znaczy się, zdenerwowałam w przychodni

Pewnego pięknego dnia poszłam z Małą do przychodni. Nie, nie dlatego, że Mała chorowała, po prostu, po skierowanie do poradni i receptę na mleko (tak należę do tej grupy, która nie dała rady karmić wyłącznie naturalnie i dokarmiam ją preparatem mlekozastępczym). Tak, Małą musiałam zabrać, bo nie mam żadnej rodziny na miejscu, a Mąż pracuje, podobnie jak miejscowi znajomi.
Super sprawa- dzieci poniżej roku wchodzą bez kolejki, piorunem więc załatwiłam to, po co przyszłam i już pakowałam córkę do wózka, gdy znienacka podbiegła do nas dziewczynka około dwuletnia i zaczęła pchać się do Małej. Rozejrzałam się za opiekunem, ale dzieckiem opiekowała się tylko druga dziewczynka, około sześcioletnia. Zapytałam się jej, czy Dziewczynka nr 1 jest chora i uzyskałam twierdzącą odpowiedź. Poprosiłam, żeby nie podchodziła. Brak reakcji. Na to wyszła z dalszej poczekalni Mamusia i się zapytała Dziewczynki nr1 : "Dzidzię sobie oglądasz?" Dziewczynka nr 2: "Pani mówiła, żeby ona nie podchodziła". Mamuśka zamordowała mnie wzrokiem i dzieci zostały zabrane.
I tutaj się wkurzyłam niemożebnie. Bo pozwalanie choremu dziecku na samotne chodzenie po przychodni to, subtelnie rzecz ujmując, szczyt głupoty. A wysyłanie go, żeby obejrzało sobie niemowlaka, to objaw skrajnego debilizmu. I nie, nie interesuje mnie na co było chore to dziecko. Było przed wizytą i matka też pewnie tego nie wiedziała. Już pomijam fakt, że to działa w dwie strony- moje dziecko też mogło być chore i stanowić zagrożenie dla tej dziewczynki... Może więc warto się zastanowić następnym razem, czy pogaducha z koleżanką (tak, strzelam, ale Mamuśka nie przyszła od strony toalety) jest ważniejsza od pilnowania swoich dzieci. I argument, że w przychodni krążą miliardy zarazków do mnie nie trafia. Bo właśnie to dwuletnie dziecko prawie chuchało mojej Małej swoimi zarazkami w twarz.

sobota, 6 czerwca 2015

I jak to jest z "normalnym" życiem, gdy jest się świeżo upieczoną matką??

W końcu po prawie pół roku bycia Mamuśką naszło mnie na małe podsumowanie.
Wróciłam do jazdy konnej nieco ponad dwa miesiące po porodzie (chciałam szybciej, ale mąż miał sesję i nie mógł zostawać z Małą). Obecnie jeżdżę 5-6 razy w tygodniu. Miałyśmy z kobyłą startować w przyszłym tygodniu w zawodach, ale niestety, zostałyśmy pokonane przez bardzo mocne podbicie. W zasadzie jest to materiał na następny wpis, bo kolejny raz się przekonałam, że gdy coś zaczyna szwankować w pensjonacie, to należy się od razu domagać naprawy sytuacji. Teraz, gdy sprawa ma się bardzo źle, wina jest zrzucana na mnie, bo przejechałam twardą drogą, natomiast winy nie widzi się w wiecznie mokrej ściółce w boksie i rozmoczonym rogu. Mniejsza z tym, przewalczymy to... Szkoda tylko, że widoków na kolejne zawody brak, bo nie wyobrażam się ciągać Małej po odległych miejscowościach - te zawody w przyszłym tygodniu mamy na miejscu...
Wracając do tematu, przy dobrej organizacji pracy, da się ogarnąć maratony po lekarzach, odciąganie pokarmu pięć razy dziennie, konia w stajni i prowadzenie domu (no dobra, w celu zachowania zdrowia psychicznego mogę startować w konkursie na Najgorszą Panią Domu, ale przynajmniej naczynia nie zalegają w zlewie i kuwety kocie są wysprzątane ;) ). Nawet wygospodarowałam dzisiaj czas na to, żeby z małą pójść na mszę (tak po raz pierwszy od... dwóch lat?).
I wszystko to nie mając na miejscu nikogo z rodziny i małżonkiem pracującym w systemie czterozmianowym i studiującym zaocznie. I tak, mam czasami dosyć i jestem zmęczona, chce mi się płakać i rzucić to wszystko w cholerę, ale szybko mi przechodzi:)
Prawda jest taka, że najbardziej boję się powrotu do pracy, bo wtedy dopiero zaczną się problemy z łączeniem wszystkiego....

sobota, 9 maja 2015

Młoda matka- ta, co nic nie wie...

Odkąd zaczęła się moja kariera macierzyńska, mam wyjątkowe szczęście do spotykania różnej maści frustratów oraz osób, które może mają dobre chęci, ale im średnio pomaganie wychodzi. I tak moja Teściowa, która jest osobą o naprawdę wielkim sercu, podarowała mi książeczkę o opiece nad noworodkiem z roku 1984. Co więcej, jest bardzo rozczarowana, że nie stosuję się do zaleceń z owej książeczki. Regularnie mamy z mężem suszone głowy o to, że Mała nie dostaje herbatek i nie przyjmuje do wiadomości, że dopajanie Małej jeszcze bardziej zaburzyłoby moją i tak już zaburzoną laktację, a przy dziecku słabo przyrastającym jest bardzo złym pomysłem. Mniejsza z tym, żal mam o to, że przyjechała do nas jak Mała miała trzy tygodnie i przyglądała się naszemu życiu z pozycji osoby mającej łapki założone na plecach i oceniającej (oraz dającej "dobre" rady). A że Mała miała wtedy fazę na wiszenie na piersi na zmianę z wizytą na przewijaku, to udało mi się zjeść pierwszy posiłek czyli jogurt w okolicach południa. Gdy myłam po nim zęby, to już szanowna Mamusia pukała mi do łazienki, że dziecko płacze i trzeba się nim zająć...
I tak, gdy opowiadałam tą historię u fryzjerki napadła na mnie Baba z karetki czyli kobieta, która jeździ karetką, szczerze powiem, nie wiem w jakim charakterze. I oberwało mi się za to, że nie dopajam dziecka, bo "przecież takie byki były na herbatkach wykarmione". A w ogóle, to te gówniary które mają teraz dzieci, to tylko się wszystkimi by wysługiwały, bo kto to widział, żeby wzywać karetkę do krztuszącego się dziecka (no, niestety, znam przypadek, gdy dwunastolatek zakrztusił się tak skutecznie, że umarł), do gorączkującego dziecka i dziecka płaczącego. I w ogóle ta pani była strasznie wściekła, bo do pierdół jeździ. I ani słowa o tym, że czasem jest lepiej pojechać do pierdoły niż, gdyby rodzice czekali na pogorszenie się stanu dziecka. No niestety, wiedzę na temat stanów nagłych mamy w kraju bardzo ubogą i osobiście wolę, gdy zaniepokojony rodzic zadzwoni na pogotowie niż rozwijającą się chorobę zaniedba...
Kolejna sytuacja- jestem z Małą na spacerze- Mała leży w gondoli wyłożonej kocykiem i jest ubrana w wiosenny kombinezon. Jakaś babcia/opiekunka idzie z wózkiem i gdy ją mijam zagląda do mojego. I tylko z tyłu słyszę komentarz, jak to dziecko przegrzewam i wydelikacam. Aż sprawdzam, jak wygląda sytuacja z temperaturą u małej na karczku. Przyjemnie ciepła i sucha, czyli komfort cieplny ;). Idę sobie spokojnie dalej...
I coraz bardziej przekonuję się o tym, że jedyna słuszna postawa, to nikogo postronnego o niczym nie informować i robić swoje, bo ludzie tylko szukają okazji, żeby wypluć swoje frustracje pierwszej napotkanej osobie. Oczywiście, to zagra, jeśli ma się w swoim otoczeniu życzliwie nastawione osoby. A co, gdy takich nie ma?? Trzeba zagryźć zęby i mieć wszystkich w tyle...

środa, 25 marca 2015

Biust młodej matki- własność publiczna??

Po kilku miesiącach milczenia wróciłam- okazało się, że jednak matczyne obowiązki są dużo bardziej czasochłonne niż myślałam. I od razu wbiję kij w mrowisko- trafia mnie jasny szlag, gdy ktoś się mnie pyta o sposób karmienia. Okazało się, że gdy spaceruję z niemowlakiem w wózku, to dla większości osób po pytaniu o zdrowie malucha następne w kolejności jest: "Jak karmisz?". W różnych formach, od w miarę normalnego: "Karmisz piersią?", po ostatnie, które mnie rozwaliło: "Ssie cycucha??". Rozumiem, że karmienie piersią jest dla malucha i matki najlepsze (bo jest- w życiu by mi nie przyszło do głowy z tym stwierdzeniem polemizować), ale młoda matka ma chyba prawo do minimum prywatności? I wypytywanie mnie o biust, gdy robię zakupy w mięsnym chyba nie jest zbyt taktownym pomysłem? I nawet nie chodzi o to, że karmię w sposób mieszany i mam jakieś tam poczucie klęski (bo naprawdę chciałam karmić tylko naturalnie), ale o to, że mnie to najzwyczajniej w świecie krępuje. Tym bardziej, że zostałam "zaatakowana" już przez sprzedawczynię w warzywniaku i przez kobietę, która mieszka obok pensjonatu, w którym trzymam konia (ta mnie wzięła na spytki podczas zakupów w mięsnym).
Dlatego ludki kochane, błagam- ugryźcie się czasem w język i dajcie mi robić swoje- troskę o to, czy sobie radzę jako matka możecie wyrazić na wiele innych sposobów :)