piątek, 8 lipca 2016

Zabieganie, zabieganie... i jego konsekwencje

Powrót do pracy po prawie roku spędzonym z dzieckiem wydał mi się oczywistym. Nie zdawałam sobie jednak sprawy z tego, jak wpłynie to na obserwację rozwoju mojej córki. Niby słyszałam opinie o żalu, gdy świadkiem pierwszych razów małego dziecka jest niania, jednak nie sądziłam, że dotknie mnie to w takim stopniu.
Po pół roku pracy stwierdziłam, że oto mam już wyrośniętą, żądną samodzielności małą damę, która potrafi strzelić najprawdziwszego focha i rzucić się na podłogę, po uprzednim rzuceniu na nią banana, tylko dlatego, że Tatuś ośmielił się dać jej obrany już owoc, zamiast pozwolić jej ogryźć go ze skórki. Podobnie posiłki- nie możemy jej karmić łyżeczką czy widelcem- posiłek z włożonymi sztućcami należy zostawić na widoku i dziecko je sobie, kiedy ma ochotę, w przeciwnym razie mamy płacz na całego.
Co mnie szczególnie cieszy- Mała nauczyła się już, że koty głaszczemy, a nie bijemy, a co za tym idzie one również czują się już lepiej w jej towarzystwie. Kolejna sprawa, która daje mi dużo do myślenia, to potrzeba zabawy z innymi dziećmi- gdy moja panna widzi brzdąca w podobnym wieku, to oczu nie może od niego oderwać, mąż już by ją najchętniej dał do przedszkola, żeby mogła się bawić z innymi dziećmi... I rzecz dla mnie fantastyczna- gdy nadchodzi czas kąpieli, moje dziecko samo prowadzi mnie do łazienki i pokazuje, że chce wejść do wanny :)

Wszystko jest piękne i cudowne, problem polega na tym, że wszystko to odbywa się obok mnie, bo pracować niestety muszę... I choć wiem, że nie jestem odosobniona w tych przeżyciach, to jednak zostaje żal, że nie mogę Małej cały dzień obserwować, a w zasadzie dla nas zostają tylko weekendy...