poniedziałek, 28 listopada 2016

Rośliny, które pochłaniają zanieczyszczenia chemiczne z powietrza

Możecie powiedzieć, że wszystkie rośliny oczyszczają powietrze, cóż według NASA i amerykańskich naukowców, niektóre oczyszczają bardziej ;) Przy czym badania były podobno ukierunkowane na wybranie roślin najlepiej pochłaniających lotne związki organiczne- ulatniają się one podczas drukowania, znajdują się w środkach piorących dywany, ulatniają się z mebli i dywanów również, są w farbach i lakierach (a to tylko kilka przykładów). Myślę, że warto w takiej sytuacji mieć taki zielony filtr powietrza- na pewno wpłynie pozytywnie na nasz nastrój.
Przykłady tych roślin ściągnęłam z portalu naturalcarebox.com
1. Palma bambusowa
Pochłania z powietrza benzen, formaldehyd i trichloroetylen. Jest najlepszym filtrem powietrza z tej listy. Preferuje cień nad bezpośrednim nasłonecznieniem, więc nie ma większego problemu ze znalezieniem dla niej miejsca.
2. Zielistka
Piękna, łatwa w uprawie i na dodatek nie jest trująca dla zwierząt domowych. W gratisie pochłania formaldehyd, ksylen i toluen. Ciesze się, że sobie o niej przypomniałam. Ostatnio widziałam te rośliny w supermarkecie i muszę ją sobie kupić.
3. Chryzantemy
Drugie, po palmie bambusowej, co do efektywności filtratory powietrza. Pochłaniają benzen, formaldehyd, trichloroetylen, ksylen, toluen i amoniak. Są łatwe w uprawie, nie przepadają za bezpośrednim słońcem i mają wiele różnych kolorów. Szkoda, ze u nas mają opinię kwiatów cmentarnych.
4. Skrzydłokwiat
Kolejny, poza chryzantemą, gatunek, który pochłania wszystkie lotne składniki organiczne. Niestety, jest trujący dla zwierząt.
5.Aloes
Jedna z najtwardszych i najbardziej odpornych roślin o szerokim spektrum zastosowania leczniczego. Pochłania benzen i formaldehyd.
6. Sanseweria
Pochłania benzen, formaldehyd, trichloroetylen, toluen i ksylen. Przetestowałam u mnie w domu- roślina naprawdę wytrzymała i pieknie sie rozwijająca w każdych warunkach. Kocham ją miłością wielką, choć życie ma u mnie trudne.

niedziela, 27 listopada 2016

Cudze chwalimy, swego nie znamy- zaczynamy od początku czyli od słowiańskiej kultury

Trochę już pisałam o patriotyzmie zakupowym i o tym, jak on wpływa na naszą gospodarkę, a także zostawiany przez nas ślad węglowy. Dzisiaj napiszę trochę z innej beczki. Ostatnio zaopatrzyłam się w cudo pt. "Bestiariusz słowiański" i przepadłam. Dlaczego ja się o tym nie uczyłam w szkole? Okazuje się, że w trakcie szkolnej edukacji uczymy się o mitologii greckiej, której jest poświęcone od groma czasu, natomiast nie znamy naszych rodzimych mitów i legend, lub są one omawiane w bardzo okrojony sposób. Nasze rodzime wierzenia są bardzo bogate i nie mniej ciekawe niż te greckie, są natomiast mocno osadzone w naszej rzeczywistości, a także w języku codziennym, o czym często sobie nawet nie zdajemy sprawy. Myślę, że warto poczytać tego typu lekturę, choćby po to, żeby dowiedzieć się jak nasi przodkowie radzili sobie z otaczającą ich rzeczywistością, która w dobie braku wiedzy często stawała się w ich mniemaniu magiczna- jeszcze jestem w trakcie lektury pierwszego tomu, ale już nie mogę się doczekać następnego. Trochę szkoda że ta książka to taki trochę spis, bez bardziej obszernych opisów poszczególnych stworów, ale zasiała we mnie chęć pogłębiania wiedzy na ten temat- powiem krótko porońce, południce, biesy i inne mityczne stwory bardzo mnie wciągnęły i mam nadzieję, że znajdę źródła, żeby więcej się o nich dowiedzieć....

sobota, 26 listopada 2016

Dokarmianie ptaków - otwieram sezon (z opóźnieniem?)

No właśnie- pytanie z tytułu jest raczej zasadne- dokarmianie powinno się zacząć w momencie, gdy ptaki mają utrudnione zdobywanie pokarmu, tymczasem u nas pokrywy śnieżnej brak,dużo różnych owoców jest jeszcze na drzewach, za to zaczęły się poranne przymrozki i to mnie ostatecznie przekonało do tego, żeby zacząć dokarmianie. Ok, zmobilizował mnie jeszcze mój mąż, który zmontował mi załączony na zdjęciach karmnik- nie pytajcie, skąd wziął takie barwy bojowe dachu, faktem jest, że karmnik został wykonany z przeźroczystego materiału i trzeba było coś zrobić, żeby ptaki się o niego nie rozbijały, biorąc pod uwagę to jak szybko znika z niego pokarm, ptakom te kolory nie przeszkadzają. Kolejna rzecz, której bym się przy nim doczepiła, to brak wyciąganej podłogi- jeśli nie czyścimy miejsca podawania pokarmu, mogą się one stać źródłem zakażenia różnymi chorobami i pasożytami. Z tego powodu lubię karmniki zawieszane w formie tuby, gdzie pokarm wysypuje się do okienka, z którego ptak go pobiera, ale to jest opcja dla małych ptaków i taka sójka już sobie z niego nie poje.
Czym dokarmiam? Na razie króluje słonecznik i zakupione dwie kolby- jedna z insektami, druga ziarnami oleistymi. Przyznam szczerze, że będąc sama z Małą w domu, boję się zabrać za robienie kolb na własną rękę- Mała wszędzie pcha rączki i obawiam się możliwości poparzenia jej przy wytapianiu tłuszczu. Planuję dokupić jeszcze mieszankę dla ptaków zimowych- przy zakupie większych ilości można się zmieścić w 60zł za 25kg. Poza tym, rodzaj wsadzanego do karmnika pokarmu zależy od rodzaju ptaków, jakie planujemy dokarmić- u mnie na razie królują sikory, ale można wsadzać świeże jabłka, rodzynki, owoce czarnego bzu, głogu, róży, jarzębinę - to przyciągnie miękojady.Moja wiedza na ten temat jest ograniczona ale preferują one karmniki naziemne więc na ich obecność w moim karmniku na wysokości pierwszego piętra, raczej liczyć nie mogę. W mojej okolicy mamy dość dużo sierpówek, dla nich będę wystawiać grubą kaszę, pszenicę i czerstwe pieczywo. Wróble dostaną proso i łuskany słonecznik. Wystawię również płatki owsiane, a nuż znajdą amatora?
To, co jest najważniejsze- nie podajemy pokarmów solonych, prowadzą do zaburzenia gospodarki elektrolitowej, mogą nawet doprowadzić do śmierci ptaków. Kolejna sprawa- jak już zaczniemy dokarmiać to robimy to przez całą zimę. I trzecia sprawa- higiena- sprzątajmy karmniki regularnie, żeby nie były źródłem chorób i pasożytów.
Myślę, że warto się trochę postarać- widok dziecka uśmiechniętego od ucha do ucha na widok przylatujących ptaków jest bezcenny.

wtorek, 22 listopada 2016

Matka i używki

Temat, myślę, bardzo na czasie, ze względu na nadchodzący świąteczno - sylwestrowy okres.
Wiele słyszy się o wypadkach dzieci, które wydarzyły się, gdy rodzice byli pod wpływem alkoholu. Generalnie, odbiór społeczny jest wtedy bardzo jednoznaczny- od razu wkłada się tych ludzi do wora z najgorszą patologią i wiesza na nich psy. Cóż, z pewnością wiele z tych rodzin ma problem, z którym powinni się zmierzyć z pomocą specjalistów, jednak patrząc z mojej perspektywy, zastanawiam się, ile wśród tych wypadków zdarzyło się przy okazji zwykłych domowych imprez. Temat wypłynął, ponieważ wiele osób mi się dziwi, że odkąd urodziłam Małą (czyli przez prawie dwa lata), dotąd wypiłam dwa kieliszki wina i to niecałe. Uważam, że sprawując opiekę nad tak małym dzieckiem nie mam prawa być pod wpływem jakichkolwiek substancji wpływających na moją percepcję- stąd też moje wpisy o poprawie jakości snu różnymi domowymi sposobami, bo ziołowych tabletek ułatwiających zasypianie też nie chcę brać. Generalnie zewsząd dochodzą mnie głosy, że przesadzam z moim podejściem i powinnam sobie pozwolić na wypicie alkoholu. A teraz pytanie- jaki byłby odbiór społeczeństwa, gdyby Mała otworzyłaby sobie okno i przez nie wypadła podczas odbywającego się w domu spotkania, a ja byłabym po dwóch piwach i miała 0,4 promila alkoholu we krwi? Zostałabym zjedzona żywcem i nikt by nie patrzył, że to okazyjna sprawa, wszyscy patrzyliby na to, że zajmowałam się dzieckiem będąc pod wpływem.
Kolejna sprawa, to papierosy- osobiście nie palę, za to mam problem, bo właściciele drugiego mieszkania w naszym domu są palaczami. Nie palą u siebie w mieszkaniu, tylko na ganku, za to w zimie pojawia się konflikt, bo palą papierosy podczas dorzucania do pieca w piwnicy, cały dym ucieka na klatkę schodową i zatrzymuje się u nas pod drzwiami. Moim zdaniem, za mało mówi się o tym jak szkodliwe jest palenie rodziców małych dzieci- generalnie możesz palić na balkonie, korytarzu na dworze- dym z papierosów osiada na Twoich włosach, skórze, ubraniach i tymi drogami szkodliwe substancje są przekazywane twojemu dziecku. W Wielkiej Brytanii swego czasu planowano zabronić adopcji dzieci do szóstego roku życia przez osoby palące papierosy, nie wiem, czy ten przepis ostatecznie wszedł- już sam pomysł, który wypłynął po ukazaniu się wyników wieloletnich badań dotyczących rozwoju i zdrowia dzieci palaczy, mówi o tym, jak bardzo wpływa to negatywnie na dzieci.
Zarówno palenie papierosów jak i picie alkoholu przez matkę może znieść pozytywne skutki karmienia piersią- choć wiele się mówi o tym, że matka karmiąca nie musi być całkowitą abstynentką- nie jestem specjalistką w tej kwestii, można o tym doczytać na wielu fachowych blogach, na pewno to nie oznacza, że może pić bez umiaru. Jednak jestem ciekawa, jakie macie podejście w tych tematach? Zdarza Wam się wypić, gdy w domu nie ma nikogo, kto akurat byłby abstynentem? W kwestii palenia przyzwolenie społeczeństwa jest ogromne, więc tutaj nawet nie pytam...

poniedziałek, 21 listopada 2016

Rośliny wpływające pozytywnie na nasze samopoczucie część II

Kontynuuję omawianie list z naturalcarebox.com i healthyfoodhouse.com. Tak, jak pisałam - podchodzić do tego można różnie, natomiast faktem jest, że w obecności jednych roślin czujemy się lepiej, w przypadku innych gorzej. Na tej liście królują zioła oraz rośliny bogate w olejki eteryczne, często o udowodnionym działaniu leczniczym, choćby dlatego warto się nimi zainteresować, mniejsza z tym, jaką teorię do tego dobudujemy...
8. Storczyki
Kolejne rośliny, które mają uwalniać w nocy tlen. Zgodnie z teorią Feng Shui mają również podczas nocy poprawiać naszą duchową energię,a także energię domu. Dzięki ich obecności jesteśmy bardziej skłonni do miłości i romantyzmu, usuwają negatywną energię z domu.
9.Oregano (Oregano vulgare)
Łączy energie rodziny, a jego specyficzny zapach stymuluje radość, miłość, pokój i duchowe oczyszczenie. To idealna roślina, gdy chcemy pozbyć się negatywnej energii z domu i przywitać pozytywną. Poleca się trzymać je w kuchni wystawione na odpowiednią ilość światła.
10. Lawenda
Posiadanie tej rośliny ma wiele korzyści- eliminuje toksyny, redukuje poziom stresu, obniża ciśnienie i spowalnia pracę serca, zmniejsza bezsenność, bóle głowy i inne dolegliwości. Jest też świetnym środkiem na mole.
11. Róża
Symbol miłości na całym świecie. Róża ma również moc leczniczą- pomaga pozbyć się toksyn, a także wnosi do domu i życia pasję
12. Epipremnum złociste
Popularne pnącze, które wg zasad Feng Shui zapewnia przepływ energii przyciągający bogactwo i pieniądze. Dodatkowo pochłania substancje chemiczne z mebli,a także uwalnia od stresu i nerwowości w domu.
13. Palma Arekowa
Oczyszcza powietrze, zostawiając czyste i pozytywne środowisko. jej liście zmiękczają energię w domu (cokolwiek miałoby to znaczyć)
14. Bambus szczęścia
W Azji symbolizuje szczęście w finansach. W Feng-Shui jego wertykalny kształt symbolizuje pierwiastek drewna, wpływający na naszą witalność, energię życiową i aktywność fizyczną. Należy trzymać go w naczyniu zawierającym ok. 2.5cm wody, z dala od bezpośredniego nasłonecznienia.

I na razie to koniec listy. Może ktoś ma inne propozycje? Zachęcam do dzielenia się nimi.

niedziela, 20 listopada 2016

Jak ubierać dziecko na spacer?

Miałam dzisiaj dokończyć post o roślinach wpływających pozytywnie na atmosferę w domu, ale po dzisiejszym spacerze aż mną trzęsie. Faktem jest, że mamy koniec listopada. Kolejnym faktem jest, że pogodę mieliśmy dzisiaj październikową- w mojej mieścinie było szalone +10 stopni w cieniu i piękne słońce (fotki w załączeniu). Jak w takiej sytuacji ubieramy dziecko jeżdżące jeszcze w wózku- odpowiem krótko- stosownie do panującej temperatury, czyli tak jak osoba chodząca + jedna warstwa, przy czym obserwujemy, żeby dziecko nie było przegrzane- przegrzanie jest zawsze dużo gorsze od minimalnego zbyt lekkiego ubrania, zawsze można też wziąć ze sobą kocyk do okrycia malucha. Generalnie, uważam, że dziecko, które na spacerze nie biega, tylko siedzi w wózku, nie ma prawa wrócić ze spaceru spocone. Dlaczego o tym piszę? Otóż dzisiaj w parku mijałam, sądząc po wieku, babcię z około trzyletnim wnuczkiem w wózku. Biedne dziecko było czerwone jak burak, ubrane w gruby zimowy kombinezon, zimowe buty za kostkę i do tego wsadzone w śpiwór. Skąd wiem tak dokładnie? Bo nieomalże ugotowany malec próbował się z tego śpiworka wyswobodzić, nawet udało mu się go rozpiąć, a dzielna babcia próbowała go ponownie nim omotać. Na głośne krzyki malucha, że on nie chce, że mu gorąco, tylko krzyczała, że to co on chce jest nieważne (brawo, bardzo to mądre uczyć dziecko, że zdanie słabszego się nie liczy i można z nim robić to, co się chce, nie patrząc na jego wolę i samopoczucie...) i dalej go ubierała.
Moje pytanie jest następujące- jeśli przy plus dziesięciu stopniach ubieramy dziecko tak, jak opisałam, to jak je ubierzemy przy minus trzech, o niższych temperaturach nie wspominając? Przecież to nie jest tak, że zapadamy w sen zimowy, poza tym trzeba wyjść do sklepu, do lekarza, na spacer... W zasadzie żałuję, że się nie spytałam tej kobiety, jaką ma koncepcję na ubieranie malca na prawdziwą zimę...
Na osłodę wczorajsze i dzisiejsze fotki ze spacerów- wczoraj było trochę pochmurno, ale dzisiejsza pogoda była wspaniała :)


sobota, 19 listopada 2016

Rośliny wpływające pozytywnie na nasze samopoczucie

Ostatnio dość często czytam artykuły na portalu naturalcarebox.com, tym razem wrzucę listę roślin wpływających pozytywnie na energię w naszych domach. Można w to wierzyć lub nie (sama jestem sceptyczna), zaszkodzić, na pewno nie zaszkodzi. Wpis nie jest dokładnym tłumaczeniem artykułów, sporo dodaję od siebie.
1. Jaśmin- rodzaj obejmujący wiele gatunków, może być hodowany w domu i w ogrodzie. W Persji te rośliny są uważane za święte, ze względu na to, ile korzyści nam dają. Zapach kwiatów tych roślin zmniejsza nerwowość, podnosi energię, powoduje wzmocnienie związków, a także podnosi jakość snu, gdy jest trzymany w domu. W pomieszczeniach trzymamy go na południowym oknie, jeśli sadzimy go w ogrodzie to w jego południowej, wschodniej lub południowo-wschodniej części
2. Rozmaryn- ma oczyszczać atmosferę w domu i usuwać negatywną energię. Poprawia pamięć, zwalcza nerwowość, zmęczenie, bezsenność i uspokaja. Trzymanie jego krzewinki przy drzwiach daje nam gwarancję,że negatywna energia zostanie na zewnątrz ;)
3. Lilie
Oczyszczają atmosferę z problemów emocjonalnych, duchowych i fizycznych. Są to rośliny idealne do trzymania w sypialni- wspomagają sen.
4. Szałwia
Oczyszcza energię z negatywnych emocji, również ze złości i strachu. Poprawia przepływ pozytywnej energii. Szałwia ma również działanie bakteriobójcze, jest stosowana także do zatrzymania laktacji- stosowanie jej przy nawale pokarmu jest bardzo złym pomysłem- można laktację całkowicie zatrzymać. Lubi wilgotne podłoża i dużo światła.
5. Bluszcz- hit, jeśli chodzi o oczyszczanie powietrza, ma zdolność pochłaniania formaldehydu. Jest zalecany dla osób cierpiących na astmę i alergie. Trujący dla dzieci i zwierząt- trzeba go trzymać poza ich zasięgiem
6. Aloes.
Sam w sobie jest rośliną leczniczą, ma zdolność oczyszczania powietrza z zanieczyszczeń chemicznych- ich wysoki poziom jest sygnalizowany przez powstawanie brązowych plam na liściach. Poza tym przypisuje się mu odwracanie negatywnych wibracji i pecha. Uwaga na koty- jest dla nich trujący
7. Bazylia
Pochłania nie tylko dwutlenek węgla, ale również tlenek węgla (czad). Poza tym ma ogromne właściwości antyoksydacyjne i wzmacnia pozytywne wibracje ze środowiska. Ma właściwości przeciwbakteryjne, przeciwgrzybicze i przeciwzapalne. Poza tym pomaga pozbyć się negatywnej energii. Poza tym oczywiście można jej używać jako przyprawy :)

Dobrnęłam, na razie nieco poza połowę listy zalecanych roślin, myślę, że jutro ją dokończę i uzupełnię o listę z kolejnego portalu.

piątek, 18 listopada 2016

Kot w dom, kłak w dom (nie dotyczy niewolników sfinksów)

No właśnie, każdy niewolnik kota (zgodnie z powiedzeniem, że pies ma pana, a kot w najlepszym wypadku obsługę)wie, co oznacza wiosna i jesień- kłaki wszędzie, gdzie się da. Mam to szczęście, że jeden z moich kotów (ten, który nigdy nie był na dworze) ma bardzo słabo wykształcony podszerstek i właściwie nie linieje, pozostałe dwa to masakra. Kupowałam już różne szczotki, zgrzebła, furminatory. I niestety, za każdym razem, przy dokładnym wyszczotkowaniu kota wyrabiamy sobie z mężem muskulaturę Pudziana. Furminator okazał się klapą- w prawdzie włosy zostały szybciej z kota usunięte, ale przez kolejny kwartał sierść była bardzo szorstka w dotyku. Komisyjnie stwierdziliśmy z mężem, że już wolimy odkurzać kłaki z dywanów, kanap, podłogi, wyciągać je z jedzenia i pić z nimi herbatę i mieć futra mięciutkie jak kaczuszka. Czeszemy więc i płaczemy i za każdym razem odgrażamy się, że zaczniemy produkować poduszki wypchane kocim futrem.
Kolejna sprawa to odkłaczanie w tym okresie- moje koty niestety gardzą pastami słodowymi które wydają się najskuteczniejsze, ciasteczka i dropsy nie są tak skuteczne, choć zjadane są bardzo chętnie, trawa niestety nie jest trwała i trzeba ją regularnie dosiewać, z czym mam niestety problem. W związku z czym mam obecnie sezon na sprzątanie efektów zakłaczenia. Może ktoś mi podsunie sposób na skuteczne odkłaczenie moich opornych futer?

środa, 16 listopada 2016

I mamy środek tygodnia...

Cóż, dzisiaj zaczynam pozytywnie- mamy już środę, więc jutro jest czwartek czyli mały piątek, krótko rzecz ujmując, zaraz mamy weekend. Poza tym dzisiaj rozwiązał mi się jeden problem w pracy, który szczerze mówiąc, nie dawał mi spać. W prawdzie na jego miejsce pojawiło się dziesięć innych, ale świadczy to tylko i wyłącznie o tym, że moje stanowisko pracy nie jest zbędne. Nie będę się nad tym roztkliwiać...
Kolejna sprawa- mam nową szybę w samochodzie- nie, to nie jest pochodna ubiegłotygodniowej stłuczki, po prostu znowu jednemu z samochodów jadących przede mną wystrzelił kamień spod kół, wydawało się, że bez konsekwencji, po nocnym przymrozku konsekwencja się pojawiła i bardzo szybko rosła w siłę. Czyli nic się nie zmieniło, odkąd przeprowadziłam się na Dolny Śląsk, muszę co dwa lata wymieniać tą nieszczęsną szybę- takie uroki mieszkania w okolicy, gdzie jest od groma piaskowni i dróg w budowie.. Dostałam też druk do opłacenia OC za samochód, pech chciał, że stłuczka zdarzyła mi się przed samym końcem ubezpieczenia i oczywiście składka urosła mi prawie o jedną trzecią...
Wczorajsza niedyspozycja kobyły przeniosła się również na dzisiaj i zaczynam podejrzewać, że problem nie leży we mnie, a pojawiło się coś zdrowotnego- mój zwierzak ewidentnie broni się przed obciążeniem prawej zadniej nogi w galopie, szczególnie w zakrętach. Myślę, że w najbliższych dniach czeka nas konsultacja weterynarza, w prawdzie pewnie zostanę panikarą miesiąca w stajni, ale zachowanie kobyły naprawdę mnie niepokoi... Jeśli to wszystko dodam do kupy, to się okaże, że w tym miesiącu zbankrutuję i skończę marnie na utrzymaniu męża...
Czy ktoś się mi jeszcze dziwi, że na pocieszenie zrobiłam sobie pyszne kurczaki a'la KFC smażone na głębokim tłuszczu i obłędnie pyszne? Inna sprawa, że to była jedyna rzecz, którą mogłam zrobić na szybko i w miarę bez obsługowo, bo Małż chciał iść spać przed pracą i musiałam się zająć Małą...

wtorek, 15 listopada 2016

Dzień frustrata...

Dzisiaj jest ten dzień, gdy wszystkie moje starania nie przeszły w spodziewane efekty. To dzień, gdy pomimo tego, że pracuję nad kobyłą od sześciu lat, okazało się, że kładzie się ona w galopie na prawo. Co lepsze, trener na to patrzył i nie wiedział o co mi chodzi, bo przecież z boku wygląda to bardzo dobrze... Jakże żałuję, że wrażenia wzrokowe nie pokrywały się z tym, co czułam w siodle. Wyszło na to, że się biednej kobyły czepiam, a ja czekam na jutrzejszy dzień. Podejrzewam, że źródła moich odczuć leżą w mojej asymetrii, którą przenoszę na kobyłę, jutro czeka mnie walka z tym tematem. Muszę wrócić do ćwiczeń usprawniających moje ciało, mam podejrzenia, że tutaj jest źródło naszych problemów.
O dzisiejszym dniu w pracy wolałabym zapomnieć- teoretycznie nie miałam chwili, żeby podrapać się po głowie, w praktyce wyszło tak, że nie widzę żadnych wymiernych efektów moich działań.
Kolejną sprawą, która dzisiaj też mi nie wyszła, ale już przyniosła mi uśmiech rozczulenia na twarz, to kąpiel Małej. Niby wszystko pięknie i ładnie, choć Mała dzisiaj zarządziła opcję z połową zwykłej ilości wody. Jednak spuszczona na chwilę z oczu po kąpieli dobrała się do rodzynek w czekoladzie i pięknie umazała nimi całą twarz i ciuszki.
Dodam do tego, że wczoraj, podczas super-pełni miałam bardzo dziwne sny, które dały mi wiele do myślenia, cóż zobaczymy w najbliższym czasie, co z nimi zrobię. Po wczorajszej nocy mam tylko wrażenie, że moja podświadomość dobrze mi podpowiada w pewnych kwestiach, ale to już wyjdzie w praniu...

poniedziałek, 14 listopada 2016

Nastała prawdziwa jesień...

Jakiej nie było w moich okolicach w ubiegłych dwóch latach... Cóż, mam prawdziwe jesienne poranki z przymrozkami i mgłami, regularnie skrobię samochód przed pracą i zamarzają mi rolety automatyczne w oknach. Krótko rzecz ujmując- przypomniałam sobie , co to znaczy prawdziwa jesień z wszystkimi jej urokami. Zwierzęta żyjące na okolicznych łąkach w systemie pastwiskowym przełączyły się w tryb oszczędzający energię- nie są takie skore do zbędnego ruchu, raczej skupiają się na jedzeniu trawy i odpoczynku. Dzikie zwierzęta też nie są skore do płoszenia się z byle powodu- ostatnio mijałam samochodem sarnę zajadającą trawę przy samym poboczu, miała mnie krótko rzecz ujmując, w nosie... Moja kobyła, która żyje w systemie stajennnym i wychodzi codziennie na kilka godzin na padok, zaczęła marznąć i zaprzyjaźniła się na noc z derką- zwierzaki trzymane w taki sposób nie zarastają tak mocno zimową sierścią- plus jest taki, że mniej mi się poci i nie schnie pół dnia po treningu, niestety w takiej sytuacji trzeba zwierzakowi pomóc w pozostałych po jeździe godzinach, jak oceniłam raz źle sytuację i nie założyłam jej derki, była biedna sztywna na jeździe, tak jak jest sztywny zmarznięty człowiek...
Moje koty, pomimo tego, że nie wychodzą z domu, włączyły tryb tycia na zimę, szczególnie Balbina tak utyła, że niedługo nie będzie mieścić się w drzwiach. Na dodatek zmieniają sierść na potęgę, wyczesaną z nich sierścią mogłabym wypchać małego jaśka- wyjątkiem tutaj jest moja najmłodsza kotka, która nigdy nie wychodziła i nie miała kontaktu z podwórkiem- ona właściwie nie ma podszerstka...
Kolejna sprawa, że musiałam zacząć smarować Małą przed wyjściem na spacer- delikatna skóra dziecka błyskawicznie stawała się czerwona podczas kontaktu z zimnym powietrzem, zaprzyjaźniłam się więc z kremem na wiatr i zimno, pomimo protestów mojej córki. Dodatkowo miałam już bunt przeciwko ciepłej kurtce i butom...
Krótko rzecz ujmując, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że jesień już nie żartuje...

niedziela, 13 listopada 2016

Poprawiamy klimat w sypialni :)

Sypialniane tematy ciągle chodzą mi po głowie, w sumie to nic dziwnego, problem ze spaniem jest nieomalże powszechny- widać to chociażby po tym, ile jest reklam środków ułatwiających zasypianie... Nie mam zamiaru żadnego z nich reklamować, zaczynamy od środków naturalnych i nie stosowanych wewnętrznie- również dlatego, że jako młoda mama unikam środków, które mogłyby wpływać na moją percepcję- w końcu mam pod opieką niespełna dwulatkę. Pisałam już o zanieczyszczeniu światłem, teraz czas na rośliny. Ogólnie wiadomo, że ich obecność wpływa pozytywnie na nasze samopoczucie i pomaga nam się wyciszyć. Okazuje się, że niektóre z nich wpływają szczególnie korzystnie na klimat w sypialni i ich obecność pomaga dobrze spać. Poniżej opisuję pięć roślin, które mają właśnie takie właściwości- w zasadzie dla każdego coś się znajdzie, bo są to gatunki i światło- i cieniolubne, na dodatek niezbyt trudne w uprawie, a jeden mam przetestowany jako prawdziwie debiloodporny. Listę wzięłam z amerykańskiego portalu dla ludzi chcących prowadzić zdrowy tryb życia.
Zaczynamy :)
1. Bluszcz.
Podobno NASA określiła go jako roślinę, która ma największe zdolności do oczyszczania powietrza. Jest szczególnie polecany dla osób chorujących na astmę i cierpiących na dolegliwości związane z układem oddechowym. Trujący dla kotów, nie mam w domu, więc nie wiem, czy go próbują konsumować.
2. Lawenda
Byłam zdziwiona, gdy w ubiegłym roku jej nasiona zostały dołączone do jednej z dzieciowych gazetek, jako dodatek do akcji promującej dbanie o powietrze w miastach. Po zastanowieniu, przestałam się dziwić- olejki eteryczne lawendy działają uspokajająco, zwalniają akcję serca, poza tym zmniejszają częstość płaczu u dzieci. Jako totalny gratis mamy środek odstraszający mole (lawendę trzeba przycinać, więc nie musimy się martwić, że niszczymy roślinę). Myślę, że za jakiś czas pochwalę się moimi okazami wyhodowanymi ze wspomnianych nasion- na razie muszę je porozsadzać...
3. Jaśmin
Jego obecność w sypialni ma poprawić jakość snu, a także poprawiać produktywność i zdolności poznawcze w następnych dniach. Do tego punktu podchodzę sceptycznie- ten rodzaj roślin obejmuje wiele gatunków, może być tak, że nie wszystkie będą miały takie właściwości...
4. Sanesweria (języki teściowej)
Posiadam w domu i bardzo ją lubię, również dlatego, że pomimo okropnego traktowania, rośnie jak szalona. Według amerykańskiego portalu pomaga uporać się z bólami głowy, podrażnieniami oczu, schorzeniami układu oddechowego. Ponadto jest świetnym filtrem powietrza i dlatego poprawia jakość snu oraz poprawia produktywność. Trująca dla kotów, na szczęście moje jej nie ruszają
5. Aloes
Któż nie zna tej rośliny? Rodzaj ten zawiera wiele gatunków roślin, wielu z nich przypisuje się właściwości lecznicze i regeneracyjne. Będę musiała zweryfikować informacje, które są zamieszczone w amerykańskim artykule- podobno aloes emituje w nocy tlen (co jest dla mnie o tyle dziwne, że rośliny produkują go w procesie fotosyntezy, do którego potrzebne jest światło, w nocy rośliny również oddychają i pobierają tlen) w takich ilościach, że pomaga leczyć bezsenność i poprawia jakość snu. Trujący dla kotów.

Cóż pozostaje tylko wzbogacić domową kolekcję o kilka roślin i czekać na efekty, myślę, że obecność roślin dla ludzi może przynieść same korzyści. Należy tylko uważać na nasze zwierzęta domowe, niestety niektóre rośliny są dla nich trujące. Osobiście miałam bardzo niefajne przejścia z aloesem, gdy moja najmłodsza kotka, będąc jeszcze kociakiem, najadła się aloesu, który rósł u mnie na parapecie- zadziałało bardzo mocno przeczyszczająco, przeciągająca się biegunka przekształciła się w krwotoczne zapalenie jelit, potem zapalenie trzustki. W sumie kota leczyłam prawie rok, na szczęście jest z nami do dzisiaj i wszystko jest w porządku. Póki co, roślin nie tyka.

sobota, 12 listopada 2016

Dziadkowie- kochamy ich i nienawidzimy...

No właśnie- moi rodzice mieszkają prawie 300km ode mnie, natomiast od teściów dzieli mnie ok. 100 km. Na miejscu nie mam żadnej rodziny, w związku z tym, na co dzień w kwestii opieki nad Małą jesteśmy zdani z mężem tylko na siebie i na Nianię. Czasem jednak przychodzi czas odwiedzin- o ile z moją Teściową relacje mam raczej szorstkie (od urodzenia Małej- Teściowa wie wszystko lepiej, również od lekarzy, tylko nie wiedzieć czemu jej dzieci połowę dzieciństwa spędziły w szpitalach), Teść ma tyle taktu, żeby się nie wtrącać w rzeczy, na których się nie zna, więc w praktyce stoi całkiem z boku. Moi Teściowie są na tyle wiekowi, że nie miałabym odwagi ich angażować w bardziej aktywną opiekę nad Małą. Jedyne, do czego mam zastrzeżenia, to niestety postawa 'wszystko- wiem-najlepiej' Teściowej. Gdyby jej uwagi pochodziły z ust osoby, która ma z Małą większy kontakt, pewnie przystanęłabym nad nimi i się zastanowiła. W sytuacji, gdy mała ma 23 miesiące i Babcię widziała 5 razy,jej rady jedynie wkurzają mnie niemożebnie i budzą chęć buntu.
Sprawa z moimi Rodzicami wygląda nieco inaczej- są młodsi od moich Teściów o ok. 10 lat, w związku z tym, mają dużo więcej energii, na dodatek mają całkiem inne podejście do kontaktów rodzinnych- mój Małż do swoich rodziców dzwoni raz w miesiącu i jest to dla nich norma, ja z moimi Rodzicami rozmawiam codziennie, widzimy się również częściej, bo wychodzi, że co ok. dwa miesiące przez kila dni. I tutaj pojawia się konflikt, bo takie wizyty nie pozwalają na nawiązanie głębszej więzi, jednak mają oni poczucie, że coś o Małej wiedzą... Jeśli dodamy do tego, że wychowali dwójkę dzieci bez zbędnych komplikacji i mają jeszcze dwóch wnuków- synów mojej siostry, to mamy obraz sytuacji, w której podczas wizyt Rodziców czuję się mało komfortowo, bo jestem traktowana jako osoba, która wie mniej, a skutki bywają opłakane...
Pal licho, kiedy nie dali sobie przetłumaczyć, że krem do pupy smaruje się cienką warstwą, bo zatyka pory pieluchy i jeszcze może pogorszyć odparzenie i przenieść je na dalsze obszary skóry. Dzisiaj miałam bardzo niefajną akcję, bo Małej wychodzą kolejne zęby i jest marudna jak sto os. Mama założyła jej śliczną tunikę- mnie się bardzo podobało jeszcze się ucieszyłam, że jest dłuższa niż trzeba, bo nie będzie Małej zawiewać zimne powietrze na spacerze. Moja Mama stwierdziła, że Małą trzeba przebrać, bo tunika będzie wystawać spod płaszczyka. I ja i mój Małż prosiliśmy, żeby tego nie robiła, bo dziecko jest cierpiące i w złym humorze. Cóż, Mama zaczęła przebierać Małą, gdy jedliśmy śniadanie. Podczas ściągania tuniki zaczęły się wrzaski, płacz, wywijanie się na podłogę, sprawę pogorszył jeszcze fakt, że podczas tych szaleństw dziecko uderzyło się głową w stół... Wolę nie opisywać, co się działo, podczas zakładania sweterka, kurtki i butów- generalnie pojawiły się wszystkie objawy, że dzisiejszy dzień będzie bardzo trudny. Skutek tych wszystkich zabiegów był taki, że Mała przez całą późniejszą wyprawę bała się spuścić mnie z oczu i nie chciała zostać na chwilę sama z Dziadkami. Na koniec, gdy ubierałam Małej czapkę po wizycie w sklepie i Mała się przed tym broniła, mój Tata bez pytania mnie o zdanie, złapał Małą za ręce i mocno przetrzymał. Skończyło się na panice z bezdechem i takim wywijaniem, że Mała prawie wypadła z wózka. Potem zaliczyłam kilometrowy spacerek z ważącą trzynaście kilogramów Małą na rękach, bo każda próba odłożenia jej do wózka lub postawienia na ziemi kończyła się rozdzierającym płaczem. Oczywiście powiedziałam, co o tym myślę, ale się dowiedziałam, że wymyślam, bo to w końcu tylko dziecko. To, że dziecko jest wybitnie wrażliwe i to dla niej trudna sytuacja, gdy jest tak traktowana, szczególnie przez osoby, które rzadko widuje, już nie zostało wzięte pod uwagę... Argument, że dziecko jest codziennie ubierane w normalny sposób i przeze mnie i przez Nianię nie spotkał się ze zrozumieniem.
I tylko jest mi po dzisiejszym dniu cholernie przykro, bo fakt, że broniłam mojego dziecka przed zbyt intensywnymi ingerencjami moich rodziców został odebrany w ten sposób, że jestem kłębkiem nerwów i powinnam się uspokoić. Szkoda tylko, że nikt nie bierze pod uwagę tego, że dziwnym zbiegiem okoliczności, ani Niania, ani ja, nie mamy takich problemów z Małą, jak nie ma jej Dziadków.

piątek, 11 listopada 2016

O piekle wybrukowanym dobrymi intencjami...

Wracam po kilku dniach nieobecności- cóż, nawał obowiązków codziennych mnie zaskoczył i uciszył.
Dzisiaj historyjka o tym, jak mając bardzo dobre intencje, można przyczynić się do cudzej katastrofy (na szczęście, z niezbyt dotkliwymi konsekwencjami).
Zacznę od samego początku- Moja Mama pracuje w zawodzie, w którym ma bardzo często kontakt z osobami po wypadkach komunikacyjnych, w związku z tym, zawsze się o nas boi, gdy z mężem jeździmy. Ja natomiast, codziennie dojeżdżam do pracy samochodem ponad 30km i zawsze po dojeździe do pracy melduję się, że dojechałam, najczęściej jest to stała pora. W tym tygodniu po raz pierwszy skrobałam samochód, na dodatek pospadały liście i zrobiło się naprawdę ślisko, w związku z czym, mój dojazd się opóźniał. Po pięciu minutach Moja Mama zaczęła do mnie dzwonić. Za pierwszym razem nie odebrałam, za drugim razem nie odebrałam, za trzecim razem zaczęłam sięgać po pieprzony telefon, żeby go wyłączyć i najechałam na samochód jadący przede mną. Na szczęście jechałam wolno, ale wystraszyłam nie tylko siebie, ale również dwójkę dzieci, które jechały ze swoim Tatą do pracy i jego samego... Cóż, po fakcie już, delikatnie rzecz ujmując, nawarczałam na Moją Mamę, bo to oczywiście ona do mnie dzwoniła i efekt był taki, że się na mnie obraziła. Szkoda tylko, że się nie zastanowiła, że swoimi telefonami wywołała sytuację, której się obawiała...
Na koniec jesienne fotki z dzisiejszego spaceru. O ujęcie z siodła będzie już coraz trudniej- ze względu na niską temperaturę i późną porę jazd, jeżdżę już coraz częściej w hali, może jutro lub w niedzielę uda się mi wybrać na spacer w siodle...

niedziela, 6 listopada 2016

Dzień pod znakiem kuchni i porządków

Cóż, fotek niestety nie będzie, bo Szanowny Małż pojechał dzisiaj na uczelnię i zabrał ze sobą aparat. Korzystając z tego, że w okolicznych sklepach pojawiła się gęsina (co w małych miastach nie jest takie oczywiste), postanowiłam dzisiaj przygotować gęsie udka. Skorzystałam z tego przepisu Małż ma się zaraz pojawić i udka sobie powoli dochodzą. Pachną bardzo zachęcająco.
Tymczasem, żeby nie być całkiem głodna z Małą usmażyłam całą furę naleśników- uwielbiam je z powidłami śliwkowymi i dżemem truskawkowym, za to Małż da się pokroić za naleśniki z Nutellą i bananami (niestety, będę musiała coś wymyślić za tą nutelle, bo ona składa się głównie z oleju palmowego, którego unikam...). Żeby były trochę bardziej zdrowe, do ciasta na nie dodałam w równych proporcjach mąkę z pełnego przemiału i zwykłą. Nawiązując do oleju palmowego, to dzisiaj niestety zgrzeszyłam kupując dwa batony zawierające to zło powszechnie występujące- podczas zakupów w supermarkecie Mała sięgnęła dwie sztuki z półki i niestety nie zdążyłam jej ich zabrać zanim je otworzyła. Cóż życie, chyba czas zrobić listę sklepów przyjaznych rodzinom z dziećmi, w których takie rzeczy nie są dostępne dzieciom na wyciągnięcie rączki z wózka.
I kolejna sprawa, którą dzisiaj zrobiłam- dalsze testowanie sody oczyszczonej- tym razem do czyszczenia ubikacji i umywalki- sprawdziła się super. Umywalkę posypałam sodą, a następnie szorstką stroną gąbki przetarłam umywalkę, podobnie zrobiłam z muszlą ustępową, tylko tutaj użyłam do przetarcia szczotki do ubikacji. Efekt nie różni się od tego, po firmowych środkach, za to ja nie mam czerwonych oczu i kataru, jak to mi się ostatnio zdarzało po silnych sklepowych wynalazkach- myślę, że wkrótce znowu będzie relacja z kolejnych testów :)

sobota, 5 listopada 2016

Dzień przemyśleń matki pracującej


Dzisiaj po raz pierwszy od bardzo dawna byłam z Małżem i Małą na długim spacerze. W sumie ten tydzień był bardzo intensywny i cieszę się, że się skończył.
Mała ma okres, gdy wykorzystuje każdą chwilę mojej obecności w domu i najchętniej spędzałaby ten czas u mnie na rękach. Niestety, waży już ponad dwanaście kilogramów i moje ręce i kręgosłup krzyczą głośno i wyraźnie "Nie ma mowy!". Pytanie: Jak to wytłumaczyć niespełna dwuletniemu brzdącowi? Byłabym bardzo szczęśliwa, gdybym chociaż mogła z nią usiąść, niestety to nie wchodzi w rachubę- awantura jest wtedy na całego- muszę stać i trzymać ją na rękach. W najbliższym czasie kupię sobie chyba nosidełko (muszę zgłębić temat, bo na rynku jest ich od groma, a część może wpływać negatywnie na rozwój kręgosłupa i bioder u dziecka), żeby odciążyć ręce i kręgosłup, bo moje dziecko jest bardzo temperamentne i gdy zacznie się awantura, to nie trwa 5 ani 10 minut, ale nawet dobrą godzinę, po której kapituluję. Trudno też winić dziecko za to, że jest spragnione kontaktu z mamą, która bardzo dużo pracuje... Odmawianie jej kontaktu czy czułości tylko by pogorszyło sprawę, przynajmniej takie mam odczucia.
Przy okazji moje dziecko pięknie mówi "pa pa" (o opanowanym do perfekcji ekspresyjnym "nie" lepiej nie mówić...) i coraz lepiej potrafi wyrazić swoje potrzeby. A ja, jak to zapracowana matka, mam ogromny żal, że tak wiele rzeczy w jej rozwoju mi umyka... Niestety, taka jest chyba rzeczywistość większości rodzin spłacających kredyty...
Nawiązując do wczorajszego wpisu- czekając w ogrodzie na męża, który nie mógł się wyszykować do wyjścia, zrobiłam zdjęcia naszym hotelom dla zapylaczy- widać w nich zamurowane przez jakieś owady otwory, pszczoły oczywiście już się wygryzły i nie ma po nich śladu.

piątek, 4 listopada 2016

Ciężkie życie zapylacza

Post może wydaje się nie na czasie, ale myślę, że właśnie teraz jest dobry czas na zaplanowanie rozwiązań przyjaznych owadom zapylającym w naszych ogrodach i balkonach.
O tym, że zapylacze giną w zastraszającym tempie mówi się od dawna najczęściej w kontekście zmniejszania się populacji pszczoły miodnej. Często zapomina się o trzmielach i innych gatunkach pszczół- chociażby murarkach (których kokony można kupić nawet przez internet w celach hodowlanych). Jest to o tyle niesprawiedliwe, że pszczoła miodna najwydajniej zapyla duże pożytki, natomiast na mniejszych lepiej sprawdzają się inne gatunki zapylaczy.
Może zaczniemy od tego, co im szkodzi? Najogólniej rzecz ujmując- zanieczyszczenie środowiska, przy czym mam tutaj na myśli również stosowanie nawozów sztucznych, pestycydów i innej chemii w ogrodzie, przy czym ważne jest, żeby opryski wykonywać zgodnie z instrukcją na opakowaniu. W mojej okolicy głośna była sprawa rolnika, który wykonując oprysk o niewłaściwej porze, wytruł wszystkie rodziny pszczele w promieniu 5 km- pan nie chciał poczekać na odpowiednią porę, bo spieszył się na mecz... I tutaj warto sobie uświadomić, jaką skalę mogą mieć skutki zabiegów chemicznych, które wykonujemy w naszych ogrodach. Czasem może warto użyć metody trochę bardziej czasochłonnej, ale przyjaźniejszej środowisku? Myślę, że różne sposoby na przyjazne prowadzenie ogrodu będę zamieszczać w przyszłości...
Kolejna sprawa, nie dla wszystkich oczywista- wystawianie poidełek dla owadów- w ostatnich latach zdarzały się u nas susze, warto wystawić płaskie naczynie z wodą, na pewno chętnie skorzystają z takiej opcji nie tylko owady, ale również ptaki, a w ogrodach inne zwierzęta.
I kolejna sprawa- hotele dla owadów- mam w ogrodzie, od ubiegłego roku, dwa i byłam w ciężkim szoku, bo cieszyły się ogromną popularnością- można zrobić je samemu, ja się przyznam, że poszłam na łatwiznę i kupiłam. Myślę,że niedługo je obfotografuję i zamieszczę ich zdjęcia.
Co jeszcze ważnego? Myślę, że warto powiedzieć jedno- przyroda nie lubi monokultur w postaci trawników, warto pozwolić rosnąć chwastom w naszych ogrodach, część z nich jest jadalna i można dodatkowo mieć źródło składników do surówek ;) Myślę, że na ten temat też będę wkrótce pisać, bo jest o tym coraz głośniej. Przy okazji, korzystając z tego źródła, zmniejszamy nasz ślad węglowy.

czwartek, 3 listopada 2016

Listopadowe spacery...

Wszechobecna szarość w przyrodzie zaczyna już dominować nad piękną złotą jesienią. Trochę szkoda, ale już się cieszę na nadchodzącą zimę...

środa, 2 listopada 2016

Zanieczyszczenie światłem i jego konsekwencje

Całkiem niedawno pisałam o tym, jak rozwiązałam problem ze spaniem mojej córki- okazało się, że problemem była latarnia świecąca za oknem. Teraz myślę, że nie tylko ona- w naszej byłej już sypialni źródeł światła było więcej- przede wszystkim telewizor, w którym lampka kontrolna świeci się nawet po wyłączeniu, kontrolki modemu, godzina na ciekłokrystalicznym ekranie dekodera... Na to wszystko nie zwracamy uwagi, a przecież nie jest to obojętne dla naszego cyklu czuwania. Ja również odczuwam różnicę w jakości mojego snu odkąd przenieśliśmy się ze spaniem do pokoju bez tych wszystkich świecących urządzeń.
Jednak sytuacja o której piszę, to czubek góry lodowej problemów, które są powodowane przez zanieczyszczenie naszej przestrzeni światłem. Z punktu widzenia jednostki, to problemy ze snem i ich konsekwencje- bóle głowy, wahania nastroju, problemy z koncentracją. I tutaj sprawa, która nie dla wszystkich jest oczywista- zaburzenia hormonalne. Ostatnio jedna z celebrytek wyśmiewała kartkę, która była wręczana parom na kursie przedmałżeńskim i na tej kartce, między różnymi rzeczywiście dziwnymi i nieprawdziwymi rzeczami. Na tej kartce jednym z punktów było właśnie spanie w ciemnym pokoju, jako element pomagający walczyć zaburzeniami hormonalnymi powodującymi bezpłodność- wbrew pozorom, moim zdaniem, nie ma się z czego śmiać, bo akurat, o ile nie jest to jedyna przyczyna, to może być kamyczkiem do ogródka przyczyniającym się do problemu.
Wychodząc z naszych sypialni - świecące reklamy i latarnie powodują zaburzenia migracji ptaków, nietoperze z kolei boją się wylatywać na żer, a gdy już się odważą- potrafią zmasakrować lokalne populacje owadów przylatujących do świateł latarni. Już nie w naszym klimacie - żółwie morskie wychodzące na ląd, żeby złożyć jaja, podążając za światłem oddalają się za bardzo od morza i giną z wycieńczenia. Podobnych przykładów można by mnożyć i mnożyć, dlatego dziwi mnie, że problem jest nagłaśniany najbardziej przez ludzi pragnących oglądać gwiazdy i na ten temat jest najwięcej artykułów. Powiedzmy sobie szczerze- przy tym jakie konsekwencje dla naszego zdrowia i samopoczucia wiążą się z tym problemem niemożność oglądania gwiazd to błahostka (co nie zmienia faktu, że dla ludzi zajmujących się astronomią zawodowo to ogromne utrudnienie). Niemniej jednak, to właśnie miłośnicy astronomii mają rezerwaty ciemnego nieba.
Pewnym jest, że problem jest nie do rozwiązania z poziomu jednostki, jednak warto we własnym zakresie i dla własnego komfortu zastanowić się, jak ograniczyć sztuczne światło we własnym otoczeniu. Jak pokazuje przykład mojej rodziny- nawet stosunkowo proste zabiegi mogą dać spektakularne efekty.

wtorek, 1 listopada 2016

Zajawki z listopadowego spaceru.

Podobno listopad jest najbardziej depresyjnym miesiącem w roku. Być może, ale moim zdaniem, wszystko zależy od naszego nastawienia. Dojrzała jesień ma swój urok układającej się do snu przyrody...
Dzisiaj nie mogłam wybrać się do stajni, bo miałam wizytę rodziny męża- jego wujostwo z kuzynami przyjechało odwiedzić groby przodków. Są to coroczne wizyty, na które zawsze się cieszę, pozytywni ludzie są zawsze mile widziani w moim domu.
Mała była dzisiaj od rana bardzo marudna, dlatego zostałam oddelegowana na spacer z nią, a szanowny Małż zajął się sprzątaniem. Fotki cykałam z ręki i na szybko, żeby nie denerwować Małej długimi postojami :)