niedziela, 28 sierpnia 2016

Racuchy drożdżowe z pełnoziarnistej mąki- wersja dla zabieganej matki

Na wstępie napiszę, że to nie jest blog kulinarny i zapędów do zrobienia z niego bloga kulinarnego nie mam i mieć nie będę (no, chyba, że rzucę pracę i sprzedam kobyłę, to wtedy będę w stanie wyrobić czasowo w kuchni). Gotuję słabo, a obiady najczęściej jadam na stołówce w pracy. Wszelkie próby naśladowania, jeśli takie nastąpią, robicie na własną odpowiedzialność.
Oryginalny przepis znalazłam na blogu przepisytradycyjne.pl, a moje dzisiejsze twory zrobiłam korzystając z mąki z pełnego przemiału, trzymałam też ciasto dłużej do wyrośnięcia (Mała nie chciała wyjść z wanny...)
Zaczynamy ;) A było to tak:
Do miski przesiałam pół kilograma maki z pełnego przemiału (do ciasta dodałam też resztki otrąb, które zostały na sitku). Dodałam dwie łyżeczki masła, dwa żółtka, szczyptę soli oraz 400 ml ciepłego mleka z rozpuszczonymi pięćdziesięcioma gramami drożdży piekarskich. Wymieszałam drewnianą łychą do połączenia się składników. Przykryłam ściereczką i poszłam wykąpać Małą. Po kąpieli założyłam jej pieluchę, ubrałam i włączyłam bajki.
Ciasto wyglądało już tak
"

Przystąpiłam do smażenia, dalej wyglądały mało obiecująco:

Po zarumienieniu z dwóch stron wyglądały już w ten sposób:
I opcja, którą zjadłam:

Podsumowując- racuchy wyszły niezbyt kształtne, ale o dziwo smaczne. Mój mąż wszamał kilka sztuk z syropem klonowym, stwierdził, że same są za mało słodkie. Następnym razem chyba wymieszam mąkę oczyszczoną z taką z pełnego przemiału, bo trochę za mocno czuć otręby... Moim skromnym zdaniem to idealna opcja dla chłopa, który ma tendencję do wstawania w nocy i pochłaniania tego, co mu akurat w paszczę wpadnie (niestety, jak wiemy praca w systemie czterozmianowym rozstraja organizm i stąd te nocne wycieczki do lodówki)...
Jeśli będę miała szczęście to jeszcze się załapię na nie rano na śniadanie :)

sobota, 27 sierpnia 2016

Olej palmowy i dlaczego próbuję mu mówić "nie"

W czerwcu wybraliśmy się rodzinnie dwa razy do wrocławskiego ogrodu zoologicznego, żeby zobaczyć, między innymi, słynne afrykanarium. Jak zwykle w weekendy, kolejka do tego wyjątkowego obiektu była długaśna, a ja w takich chwilach lubię sobie poczytać informacje znajdujące się na tablicach, które są ustawione przed tego typu miejscami. I właśnie tam przeczytałam, że ogromne użycie oleju palmowego przyczynia się do zmniejszania powierzchni lasów deszczowych Indonezji i Malezji. W domu, w miarę możliwości czasowych, zaczęłam zgłębiać temat i rozpoczęłam lekturę etykiet kosmetyków i artykułów spożywczych.
Okazało się, że olej palmowy jest składnikiem mojego balsamu do ciała (teraz już mam nowy, bez tego składnika i wyprodukowany w Polsce), znajdował się w kremie do kanapek, czekoladach smakowych (w niektórych mlecznych, na które się przerzuciłam, też jest- trzeba czytać etykiety), wafelkach i w wielu innych słodyczach. Jest także składnikiem zupek i mleka w proszku (proszkowanych zupek akurat u mnie nie ma, ale sprawdziłam) Generalnie można go znaleźć wszędzie tam, gdzie jest potrzeba użycia taniego tłuszczu roślinnego- i tutaj uwaga na margaryny (na szczęście ja używam masła). Przy czym na etykietach ukrywa się czasem pod nazwą "tłuszcz roślinny". Znalazłam ostatnio słodycze popularnej zagranicznej firmy, gdzie na polskiej etykiecie w składzie był tłuszcz roślinny, natomiast w rodzimym języku jak wół było napisane "olej palmowy"... Producenci maskują go więc jak mogą... Kryje się on również pod skrótem E-471, jako składnik emulgatora.
Przez ogromne zapotrzebowanie na ten tłuszcz wycina się pod plantacje palmy olejowej wielkie powierzchnie lasów deszczowych- a to prowadzi do ginięcia populacji wielu gatunków zwierząt i roślin. Jeśli zapotrzebowanie na ten surowiec nie spadnie, to wkrótce grozi nam niemal całkowite wylesienie obszarów, na których może być uprawiana palma olejowa. Nie sprawdziły się systemy certyfikowania upraw, które były wprowadzone przez organizacje ekologiczne- zdarzało się, że wycinano las deszczowy, zakładano plantację palmy i taka uprawa dostawała certyfikat. W zasadzie nie ma sposobu, żeby z czystym sumieniem kupować produkty zawierające ten składnik i mieć świadomość, że dba się o środowisko.
Cóż, pozostało mi czytanie etykiet i nie kupowanie produktów z tym składnikiem- z balsamem do ciała wyszło mi nawet taniej i jak się okazało równie skutecznie- przerzuciłam się na mleczko polskiej firmy za które płacę połowę tego, co płaciłam za zagraniczny balsam. Wspieram więc polską firmę, wydaję mniej pieniędzy na ten akurat kosmetyk i zmniejszam swój udział w wycince lasów. W tej chwili więcej nie mogę zrobić, ale z pewnością będę się starać...