sobota, 31 grudnia 2016

Koniec roku i postanowienia noworoczne

Zacznę od dobrych wieści- moja wczorajsza znajda pojechała przed chwilą ze swoimi właścicielami do domu- abyście mieli obraz paniki, jaka ją ogarnęła po wybuchach petard- uciekając przebiegła ok. 10 km- nawet w tej miejscowości nie wieszałam ogłoszeń, na szczęście koleżanka syna właścicielki zrobiła zdjęcie mojemu ogłoszeniu i przesłała je do właściwej osoby :) Z mojego karmnika petardy dzisiaj wypłoszyły ptaki, jest mi strasznie przykro i się martwię, bo idą przymrozki, dla egzemplarzy w gorszej kondycji może to być bardzo duży problem...
Z okazji nadchodzącego Nowego Roku robię postanowienia, dla odmiany takie, które mam nadzieję i szansę wykonać, więc zaczynamy:
1. Ograniczę ilość zjadanych słodyczy.
2. Zacznę jeść więcej warzyw i owoców.
3. Będę startować w WKKW
4. Schudnę co najmniej 5 kg
5. Ograniczę ilość wypijanych słodkich napojów.
6.Zwiększę ilość spożywanych posiłków, ale zmniejszę porcje.
7. Nie będę się przejmować toksycznymi ludźmi.
8. Będę więcej czasu poświęcać rodzinie.
9. Nie będę się skupiać na negatywnych zdarzeniach.

Wam życzę spełnienia Waszych postanowień i przede wszystkim tego, aby nadchodzący rok był lepszy od mijającego. Szampańskiej zabawy (nawet tej w bardzo wąskim gronie) i do zobaczenia na blogu w Nowym Roku.

piątek, 30 grudnia 2016

Dlaczego fajerwerkom mówię "NIE"?

Tytułem wstępu zacznę od tego, że jako dziecko rzeczywiście się jarałam fajerwerkami niesamowicie. Moi koledzy również- jeden z nich zapłacił za tą fascynację swoimi palcami. Cóż, od początku zaczynam zbaczać z tematu- a wpis miał być o mojej niechęci do tej zabawy, a nie o głupocie dorosłych i jeszcze gorszym pędzie za pieniądzem (bo chyba to skłaniało sprzedawców do sprzedawania petard dzieciom).
Otóż bardzo poważny powód mojej niechęci do fajerwerków siedzi właśnie pod krzesłem i się trzęsie ze strachu. Kolejny owoc nieodpowiedzialności swoich właścicieli i głupoty ludzi strzelających petardami trafił na mnie dzisiaj w środku lasu, gdy wracałam z pracy. Spuszczę zasłonę milczenia na dziesiątki samochodów, które obojętnie mijały uciekającego w skrajnej panice psa. Mam nadzieję, że jego (a raczej jej) właściciele szybko się znajdą, na szczęście mogłam sunię zabrać do domu, bo na koty reaguje obojętnością. Załączam zdjęcia (słabe) jeszcze z korytarza:
No właśnie, kochamy zwierzęta i fundujemy im ogromną traumę- nie chodzi tu tylko o te domowe- dzikie również płacą za nasze zabawy gigantycznym stresem. Gdyby tylko ta zabawa była przez kilka minut 31. po północy, to może sprawa by uszła w tłumie, ale 30. po południu? Po kiego czorta? Już pomijam fakt, że od kilku dni ciągle słyszę huk petard i jestem tym zwyczajnie zmęczona...
W tym wszystkim właściciele zwierząt też nie popisują się wyobraźnią- brać psa bez smyczy, gdy dokoła strzelają petardy? Nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, że to proszenie się o kłopoty... W tej całej sylwestrowej gorączce chyba wszystkim brakuje wyobraźni i empatii. I jednego i drugiego życzę wszystkim w nadchodzącym dwa tysiące siedemnastym roku.

czwartek, 29 grudnia 2016

Wieści z karmnika

Może i mamy międzyświąteczne rozluźnienie, jednak u mnie w karmniku ruch jak na Marszałkowskiej. Rodzina dzwońców zjawia się u mnie regularnie i powiem szczerze, są moimi faworytami. Swoim zachowaniem przypominają mi kury- jak już przylecą, to siedzą w karmniku i wcinają, nic ich nie obchodzi, potrafią siedzieć kilka minut. Sikory przylatują łapią coś do dzioba i konsumpcję przeprowadzają na orzechu, który jest za oknem. Kowalik- łapie po kilka ziaren i je gdzieś wynosi. Sierpówki widziałam siedzące na drzewie, ale do karmnika chyba nie przylatują, w każdym razie, jeszcze ich nie widziałam, a szkoda, bo bardzo je lubię. We wtorek karmnik był przez prawie cały dzień pusty- wiązało się to pewnie z przechodzącymi przez Polskę gwałtownymi wiatrami- ptaki przyleciały dopiero późnym popołudniem, żeby się najeść przed nocą... Cóż, na zdjęciach widać, co się działo- szyba była cała zamoczona...
Poza tym stwierdzam, że fotografowanie karmnika jest użyteczne z jeszcze jednego powodu- na jednym ze zdjęć zobaczyłam biało-czarnego ptaka, powiem szczerze, że przy codziennej obserwacji go po prostu nie widziałam- może w weekend uchwycę go jeszcze raz i będę mogła go zidentyfikować...

środa, 28 grudnia 2016

Sadzenie roślin

Nie łapcie się za głowy- wiem, że to nie pora. Niestety, WOŚP jest co roku o tej samej porze, a ja zawsze zaopatruję się w szczepki na aukcjach tej akcji. I moje dzisiejsze ofiary, to właśnie tegoroczne nabytki, które wylicytowałam- pewnie do końca akcji ich jeszcze przybędzie, chciałabym jeszcze kupić zielistkę i trzykrotki, zobaczymy, może ktoś wystawi swoje nadwyżki.
Odnośnie przygotowywania podłoża- we wszystkich przypadkach jako drenaż dałam keramzyt, a jako bezpośrednie podłoże poszedł mój ogrodowy kompost wymieszany z perlitem- nie wiem na czym myk polega, ale kompost wychodzi mi bardo przepuszczalny i słabo magazynuje wodę- dlatego odważyłam się go użyć również do sukulentu, ale bez perlitu.
Przy okazji, przesiany kompost miałam odłożony w ogrodzie i przy sadzeniu szczepek okazało się, że znajdują się w nim kiełkujące cebulki. Zgodnie z zasadą, że nie wiem co to jest, ale i tak to posadzę, dostały one również swoją doniczkę i zobaczymy, co mi zawędrowało na przesianą pryzmę, która niestety zaczęła już zarastać chwastami. Największe problemy mam z podgarycznikiem pospolitym, ale mam niecny plan zacząć go traktować jako jarzynę. W końcu, jak nie można czegoś się w normalny sposób pozbyć, należy to zjeść ;) Pewnie lepsze wyniki uzyskałabym, gdybym kompost wyprażyła w piekarniku, lub użyła innej metody odkażania, jednak przy okazji zabiłabym całe pozytywne życie mikrobiologiczne, co już mi się nie podoba. Jak coś zacznie mi dzikiego rosnąć, to po identyfikacji albo wyrwę i wyrzucę na kompost, albo żółwie będą miały wyżerkę. W końcu nic nie może się zmarnować. Gorzej, jeśli przywlokę w ten sposób jakieś choroby, ale jak na razie mi się nie zdarzyło.
W załączeniu moja dokumentacja dzisiejszych zbrodni, trzymajcie kciuki, żeby dobrze rosły. Przy okazji proszę o identyfikację tego liścia, który posadziłam- dostałam go w gratisie i nie wiem, co to jest...

wtorek, 27 grudnia 2016

Głośne dzieci....

Bycie rodzicem wiąże się często z wejściem w pewien konflikt z otoczeniem, często ma to miejsce na wielu płaszczyznach. Tym razem nie będę się skupiać na karmieniu piersią (pewnie do jutra nie skończyłabym pisać- kurczę, właśnie to mnie dziwi, że najnaturalniejsza rzecz na świecie budzi jakiekolwiek kontrowersje), dzisiaj będzie o dziecięcym krzyku. Nie raz i nie dwa razy słyszałam o konflikcie między sąsiadami, spowodowanym głośnym zachowaniem dziecka. Powiem szczerze, zawsze wsadzałam je do jednej szuflady z historiami w rodzaju "pozwałam ich do sądu za złośliwe spuszczanie wody w toalecie- robią to, żebym nie mogła spać', czyli o sąsiadach mających problemy psychiczne. Jednak po minionych świętach zaczęłam trochę inaczej na to patrzeć.
Moja siostra przyjechała do rodziców ze swoimi dwoma synami- chłopcy są w wieku dwóch i czterech lat, widujemy się rzadko, ze względu na dzielącą nas odległość. I co się okazało? Że w drugi dzień świąt wracaliśmy do domu z gigantycznym bólem głowy, bo chłopcy, jakby nie patrzeć, najbliżsi kuzyni mojej Małej, zachowywali się jak małpy w zoo i krzyczeli jak opętani. Żebyście mieli obraz, to powiem tylko, że Mała, która z reguły bez problemu bawi się z dziećmi, chociażby z wnuczkami swojej niani, po prostu bała się przebywać z nimi w jednym pokoju. Od razu mówię, rozumiem, że dziecko musi się wyszaleć, to jasne, pytanie tylko, na jakim etapie zaczynamy rozdzielać sytuacje zabawy i przebywania w domu (odpoczynku, wyciszenia? Nie mam pomysłu jak to nazwać). Rozumiem, że dziecko na imprezach dziecięcych krzyczy i biega, rozumiem, że gdy się bawi, to jest głośne, w końcu jestem matką dwulatki. Pytanie tylko, czy dwójka brzdąców powinna być na tyle głośna, że wręcz uniemożliwiają dorosłym jakąkolwiek inną egzystencję? Tutaj mam duże wątpliwości. W końcu wiele rodzin ma dwójkę i więcej dzieci i mogą normalnie funkcjonować. O ile, gdy rodzina mieszka w domku jednorodzinnym, to takie zachowanie dzieci wpływa tylko na rodziców (i tutaj też mam pewne wątpliwości- w końcu prawie wszyscy sąsiedzi moich rodziców mają wnuki, ale tylko w przypadku przyjazdu mojej siostry z rodziną wszyscy zaraz o tym wiedzą- jedna z sąsiadek zakomunikowała to mojej mamie, a ona nawet nie miała argumentu, żeby ją zbyć- to po prostu prawda), to w przypadku mieszkania w bloku lokatorzy innych mieszkań mają przechlapane. Po tym jak Mała bała się swoich kuzynów, moja siostra próbowała się tłumaczyć, że jak chodzi z nimi na imprezy dziecięce, to wszystkie dzieci zachowują się tak jak oni. Pytanie, czy dziecko powinno być codziennie nakręcone, jak w sytuacji kinderbalu, który jest sytuacją wyjątkową? Czy sąsiedzi z bloku nie mogą w swoim własnym domu odpocząć po pracy? Czy bycie rodzicem zwalnia nas z obowiązku myślenia o samopoczuciu innych? Myślę, że nie. O ile w przypadku niemowląt jesteśmy w pewien sposób usprawiedliwieni, to już dzieci w takim wieku chyba powinny być pod kontrolą? Może się mylę?

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Bożonarodzeniowe przemyślenia i spacer....

Myślę, że akurat zwyczaj zażywania nawet umiarkowanego ruchu, to jeden z warunków na przeżycie Świąt w miarę dobrej kondycji- w końcu wieczerza wigilijna sprzyja znacznemu przejedzeniu. Niestety, w ostatnich latach Boże Narodzenie przypomina pogodą Wielkanoc- dzisiaj wracaliśmy do domu przy jedenastu stopniach na plusie! To się bardzo dawno nie zdarzało... Pozytywną stroną tej sytuacji jest to, że w miarę bezpiecznie wracaliśmy do domu. Piszę "w miarę", bo pomimo tego, że wyjechaliśmy tuż przed południem, żeby się nie przejmować prędkością i jechać powoli, to byliśmy mijani przez kilku potencjalnych morderców drogowych. To przerażające, jak szybko zmieniamy przedświąteczną zadumę i życzliwość na nasz codzienny pośpiech, graniczący z lekkomyślnością, a może nawet przekraczający tą granicę. Czy naprawdę wioząc swoje dzieci ze spotkań rodzinnych musimy wyprzedzać inne samochody jadące ok. 100 km/h pod górkę na podwójnej ciągłej linii? Ile razy nam się to uda? I co będziemy czuli, gdy tego szczęścia nam zabraknie? Żeby tego typu zachowanie przynosiło jeszcze wymierne oszczędności czasowe- tymczasem jadąc bezpiecznie spotkaliśmy ten samochód ok. 100 km dalej na światłach... Naprawdę warto ryzykować swoje i cudze życie?
Na osłodę, obiecane zdjęcia spacerowe- ptactwo wodne miało nadzieję, że je nakarmimy, jednak ja wychodzę z założenia, że nie zaczynam dokarmiać, jeśli nie będę mieć możliwości robić tego regularnie, dlatego tym razem towarzystwo obeszło się ze smakiem, poza tym pogoda była taka, że tylko przyczyniłabym się do zanieczyszczenia wody...
I na koniec zamieszczam zdjęcie naszego wigilijnego gościa- to miejscowy kocur wolno-żyjący, który w wigilię i Święta przyszedł w gości i się posilić. W końcu ten okres ma dawać nadzieję nie tylko ludziom, ale i zwierzętom...

niedziela, 25 grudnia 2016

Święta w domu

Cóż, pomimo tego, że już bardzo dawno wyprowadziłam się od rodziców, zawsze, gdy mam do nich jechać, mówię, że jadę do domu. Mój mąż się o to wścieka i twierdzi, że dom mam u nas, jednak dla mnie dom rodzinny, to dom rodzinny. Bardzo żałuje tylko, że od paru lat nie ma prawdziwych zim, bo nawet zdjęcia wyglądają tak, jakbym była tutaj późną jesienią. Niestety, będę mogła je zamieścić po powrocie do nas, bo tutaj nie ma takiej możliwości. To, co najbardziej kocham w tych okolicach, to jeziora i lasy- u mnie niby też są, ale uroki rodzinnych okolic są takie, że nawet ten aspekt wydaje mi się dużo lepszy tutaj, tym bardziej, że w moim miejscu zamieszkania jeziora, to dziury po piaskowniach. Cieszę się, bo teraz nie mamy tylu potraw, ile trzeba, za to moi rodzice spędzają czas z wnuczką...
I staram się cieszyć otaczającą nas rodziną, bo w sumie to nie wiadomo, ile takich wspólnych świąt jeszcze przed nami. To, co mnie w ostatnich miesiącach przeraża to ilość bezsensownych i przedwczesnych śmierci. Dlatego kończę ten wpis krótką puentą: Cieszmy się sobą!

piątek, 23 grudnia 2016

Dlaczego Święta źle mi się kojarzą??

Mamy przed sobą teoretycznie cudowny okres- radio i telewizja grają nam kolędy, ludzie są życzliwi,a w domu szykujemy się do rodzinnych spotkań. No właśnie - tutaj tkwi problem. Od dzieciństwa ten okres kojarzy mi się z podenerwowaną mamą, która chciała mieć wysprzątany na błysk dom i przygotowywała niewyobrażalne ilości jedzenia, które i tak potem trafiały do kosza (pomimo tego, że mama naprawdę pysznie gotuje), bo nie byliśmy w stanie tego przejeść. To był okres, gdy rodzice najczęściej się kłócili, więcej na nas krzyczeli i generalnie byli podenerwowani, a przy wigilijnym stole, szczerze mówiąc, wcale nie chciało mi się siedzieć. No dobra- nie mogłam się doczekać prezentów, bo to był jedyny pozytywny aspekt tego wieczora. Z resztą, piszę to, gdy powinnam się pakować, bo jedziemy dzisiaj do rodziców, a mi się wcale nie chce jechać, pomimo tego, że rodziców bardzo kocham, ale okolice Wigilii Bożego Narodzenia chyba już zawsze będą mi się źle kojarzyć.
W tym szczególnym okresie życzę Wam i sobie, żebyście w tym cudownym czasie zachowali umiar w sprzątaniu, gotowaniu i jedzeniu, a także żebyście swoim dzieciom nie obrzydzili tych Świąt, bo powiedzmy sobie szczerze- jedna kolacja w roku nie jest tego warta, prawda?

wtorek, 20 grudnia 2016

Hospicjum- to też życie

W tym okresie, gdy zbliżają się Święta, pragnę Was namówić do zatrzymania się, zastanowienia, a być może, także wsparcia tego typu placówek. Wiem, że wiele osób, na które spada obowiązek opieki nad umierającą osobą stara się, szczególnie teraz w pewien sposób odciążyć, również takimi placówkami. Może wsadzę kij w mrowisko, ale daleka jestem od oceniania tych osób. Opieka nad odchodzącym, to przede wszystkim tytaniczny wysiłek psychiczny, a także w dalszej perspektywie, finansowy i fizyczny. Cierpiąca osoba często nie jest już sobą- szczególnie przerzuty atakujące kości są niewyobrażalnie bolesne i potrafią zmienić człowieka nie do poznania. Gdy rodzina jest zostawiona z nim sama, może nie podołać- nie ma w tym nic okrutnego, to jest po prostu ludzkie, szczególnie w naszej kulturze, gdzie śmierć i odchodzenie to pewne tabu. Nic dziwnego, że przy obecnym kulcie piękna i młodości, niektórzy reagują na bliskość śmierci ucieczką. Niemniej jednak, właśnie dlatego, że zarówno osoby znajdujące się w hospicjach, jak i ich rodziny są bardzo często już u kresu sił, myślę, że szczególnie z tego powodu warto okazać im z okazji Świąt, że nie są sami na świecie. Nie chodzi o dawanie nie wiadomo jak drogich prezentów- chodzi o okazanie pamięci, porozmawianie, nawet posiedzenie przy chorym. Mnie zaskoczyło to, że pacjent, który w ciągu dnia dostaje całe opakowanie morfiny plus plastry przeciwbólowe w najwyższej dawce, gdy nie czuje bólu, czyta książki i jest spragniony rozmowy. Wizyta w takim miejscu działa niezwykle otrzeźwiająco- w końcu, śmierć, obok podatków, jest czymś, co czeka każdego z nas. Nie zostawiajmy nikogo w jej obliczu samego.

niedziela, 18 grudnia 2016

Kuchenna niedziela

Już kiedyś pisałam, że niestety, talent kulinarny ze mnie żaden. Mimo wszystko, chciałabym, żeby mojemu dziecku dom kojarzył się z ciepłem nie tylko uczuciowym, ale również kulinarnym. Na razie objawia się to poprzez kupowanie ogromnej ilości książek kulinarnych. Niestety, Mała jest w takim wieku, że gdy jestem z nią sama (tak jak dzisiaj), to strach cokolwiek zrobić w kuchni, bo mam przed oczami wizję poparzonego dziecka, ewentualnie, w mniej dramatycznej wizji, efekty mojej pracy na podłodze. W takiej sytuacji ratują mnie przepisy, które są banalnie proste i bardzo szybkie w wykonaniu, więc mogę sobie poradzić, nawet będąc sama z Małą. Dzisiaj zrobiłam bardzo szybką babkę, z przepisu znalezionego w internecie- dzięki Bogu, smakuje lepiej niż wygląda- robiłam dokładnie tak jak tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=Cv7VVygRG-U. Podejrzewam, że nierówna wysokość jest spowodowana pochyleniem piekarnika, druga opcja, to nierównomierna temperatura- w to raczej wątpię, bo niższa jest od wewnętrznej strony, a w takie sytuacji byłaby chyba niewyrośnięta od zewnętrznej? Grudki cukru pudru, to niestety efekt działania Małża, który akurat wrócił z uczelni i poproszony o oprószenie właśnie wyciągniętej babki, po prostu wziął naczynie z cukrem pudrem i ją posypał. Poprawiłam po nim sitkiem i efekt jest, jak na załączonych zdjęciach....

sobota, 17 grudnia 2016

Z życia mojego karmnika...

Cóż, pogoda robi się nam już prawdziwie grudniowa- dzisiaj rano było siedem stopni na minusie. W związku z tym w moim karmniku zaczyna się wiele dziać. W miarę możliwości uzupełniam karmę kilka razy dziennie bo głodomory wcinają jak szalone. Choć trochę jest w tym przesady- po prostu stołuje się u mnie kowalik, który wybiera po kilka sztuk słonecznika i leci go chować, w sobie tylko znanych miejscach, po czym wraca po kolejną porcję. Mam nadzieję, że to ziarno się nie marnuje i jakieś zwierzę je potem zjada. Kowalika bardzo lubię, bo nie jest płochliwy i nawet jak moje dziecko stoi na parapecie, to przylatuje, ku Małej wielkiej radości. Koty, jak widać, są ignorowane przez wszystkie ptaki. Poza tym przylatuje kilka gatunków sikor i dość pospolite ptaki, których nazwy jeszcze nie znam, ale się doszkolę i napiszę, co to jest- na razie zamieszczam zdjęcia- przylatują grupą i bardzo mi się podobają. Są na ostatnich trzech zdjęciach, może ktoś je przede mną zidentyfikuje? Edit: To najprawdopodobniej dzwońce :) Mój mąż widział stołujące się u nas sierpówki, ja ich jeszcze nie widziałam... Teraz czekam na dużą dostawę karmy dla ptaków- ma przyjechać 30 kg słonecznika i 30 kg mieszanki- doszłam do wniosku, że nie ma sensu latać co chwila do sklepu...
Jak zwykle, dołączam dzisiejsze zdjęcia- aparat mi się zaczyna zacinać, chyba będę musiała pomyśleć o czymś nowym...