piątek, 11 listopada 2016

O piekle wybrukowanym dobrymi intencjami...

Wracam po kilku dniach nieobecności- cóż, nawał obowiązków codziennych mnie zaskoczył i uciszył.
Dzisiaj historyjka o tym, jak mając bardzo dobre intencje, można przyczynić się do cudzej katastrofy (na szczęście, z niezbyt dotkliwymi konsekwencjami).
Zacznę od samego początku- Moja Mama pracuje w zawodzie, w którym ma bardzo często kontakt z osobami po wypadkach komunikacyjnych, w związku z tym, zawsze się o nas boi, gdy z mężem jeździmy. Ja natomiast, codziennie dojeżdżam do pracy samochodem ponad 30km i zawsze po dojeździe do pracy melduję się, że dojechałam, najczęściej jest to stała pora. W tym tygodniu po raz pierwszy skrobałam samochód, na dodatek pospadały liście i zrobiło się naprawdę ślisko, w związku z czym, mój dojazd się opóźniał. Po pięciu minutach Moja Mama zaczęła do mnie dzwonić. Za pierwszym razem nie odebrałam, za drugim razem nie odebrałam, za trzecim razem zaczęłam sięgać po pieprzony telefon, żeby go wyłączyć i najechałam na samochód jadący przede mną. Na szczęście jechałam wolno, ale wystraszyłam nie tylko siebie, ale również dwójkę dzieci, które jechały ze swoim Tatą do pracy i jego samego... Cóż, po fakcie już, delikatnie rzecz ujmując, nawarczałam na Moją Mamę, bo to oczywiście ona do mnie dzwoniła i efekt był taki, że się na mnie obraziła. Szkoda tylko, że się nie zastanowiła, że swoimi telefonami wywołała sytuację, której się obawiała...
Na koniec jesienne fotki z dzisiejszego spaceru. O ujęcie z siodła będzie już coraz trudniej- ze względu na niską temperaturę i późną porę jazd, jeżdżę już coraz częściej w hali, może jutro lub w niedzielę uda się mi wybrać na spacer w siodle...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz