wtorek, 21 lutego 2017

Przemyślenia remontowe

Powoli zbliżamy się z remontem mieszkania do kuchni. Szczerze mówiąc, nie pamiętam czy pisałam na jaką skalę prowadziliśmy prace, więc napiszę- kupiliśmy mieszkanie po dziadkach Mojego Małża, które było dziesięć lat nie ogrzewane i w którym przez prawie pół wieku w zasadzie mało co było zrobione, a jak już się za coś zabrano, to kwalifikowało się do wyrzucenia. Zakres prac był ogromny- zaczęliśmy od wykucia drzwi do łazienki (babcia Małża bała się Junkersa i do końca życia nie zgodziła się na połączenie łazienki z mieszkaniem- zarówno do wc, jak i żeby się umyć, trzeba było wychodzić na klatkę schodową) i w zasadzie w całym mieszkaniu skuwaliśmy tynki do gołych cegieł, wymienialiśmy stropy (do kominka potrzebne było wymienienie stropu z drewnianego na betonowy), instalację elektryczną, okna (tych trochę przybyło, choć i tak mieszkanie jest dość ciemne, nad czym ubolewam), podłogi (niestety, stare piękne sosnowe belki nie nadawały się do ponownego położenia, dekada nie grzania zrobiła swoje). Na dwa dni przed urodzeniem małej skakałam jeszcze po przedpokoju, bo Małż kładł nowe płytki... Czy wspomniałam, że przez cały remont mieszkaliśmy w tym miejscu? W zasadzie kuchnia jest ostatnim bastionem starego i to ostatnie pomieszczenie, które nam zostało do przeprowadzenia w nim rewolucji.
Od razu napiszę, że dałam się namówić na ten wariant tylko i wyłącznie dlatego, że Małż ma niesamowity sentyment do tego miejsca- za te pieniądze, które wyłożyliśmy, zbudowalibyśmy nowy domek, ale cóż, serce nie sługa. Dzięki remontowi w przyspieszonym tempie dowiedziałam się co nieco do jakiej rodziny weszłam biorąc ślub z Małżem- trochę się zdziwiłam, gdy Teściowa, która jest adwokatem z wieloletnim stażem i która wiele razy opowiadała jak to rodzice małżonków rozbijają małżeństwa przez wtrącanie się w ich życie i podkreślała, że nie można młodym wchodzić z butami w życie i ich decyzje, zadzwoniła do Małża prawie o północy i zaczęła krzyczeć: "Pralkę sobie kupcie, zmywarkę sobie kupcie, zmieńcie telewizor, a okna sobie wstawcie plastikowe!" (to była reakcja na wiadomość, że okna wstawiamy drewniane). Inna sprawa, że ona się tutaj wychowała i to jest z mojego punktu widzenia kolejny minus tego miejsca, bo bardzo długo miała zakusy, żeby traktować mnie jak gościa w moim własnym domu. Na szczęście mieszka daleko i rzadko przyjeżdża, więc konfliktu nie ma na co dzień.
Za to z całą pewnością mogę stwierdzić, że remont pokazał też siłę mojego związku z Małżem, bo przeszliśmy przez niego wyjątkowo zgodnie- jakoś przeżyłam branie prysznica w październiku pod belką stropową wychodzącą przez okno. Za to prowadzenie prac w takim systemie odsunęło trochę w czasie pojawienie się Małej- przez długi okres mieszkanie było zbyt niebezpieczne dla małego dziecka. Cóż, coś za coś, może to i dobrze, bo mieliśmy czas na dotarcie się- przed przeprowadzką tutaj prowadziliśmy przez prawie sześć lat związek na odległość północ- południe Polski, na naszym ślubie śmiali się z nas, że się nie znamy,a już się pobieramy...
Podsumowując- remont to taka szkoła życia, z której jestem bardzo zadowolona. I szczerze mówiąc, jak patrzę na nasze mieszkanie, to jestem niesamowicie dumna z Małża, bo większość prac wykonał sam (w okolicy nie ma dobrych ekip, które by nam to zrobiły), w tym kładzenie tynków, elektryki, a także sufitów... W zasadzie, to fachowcy wstawili nam okna i położyli drewniane podłogi w pokojach. Z uśmiechem wspominam czas, gdy kurierzy dzwonili do mnie z życzeniami świątecznymi, bo prawie codziennie byli u nas, żeby przywieźć coś do remontu.
Krótko rzecz ujmując- taką akcję polecam dla cierpliwych (my się remontujemy już siódmy rok), którzy raczej nie mają bardzo sztywnego budżetu, za to po ukończonym remoncie będą mieli ogromną satysfakcję...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz