poniedziałek, 6 lutego 2017

O zalewaniu naszej planety ubraniami

Gdy dzisiaj wieczorem zaczęłam segregować rzeczy Małej do prania złapałam się za głowę. Jedno dziecko, a ubranek ma więcej ode mnie. Założenia w ciąży w tym temacie miałam piękne- chciałam bazować na używanych ciuszkach, o koniecznie jasnych barwach i prać je wyłącznie w ekologicznych środkach. Miało to swoje uzasadnienie- źródła, których przypomnieć sobie w tej chwili nie potrafię mówiły o tym, że nowy dziecięcy ciuszek jest tak zakonserwowany (chodzi o to, żeby ubranka nie były zżerane przez owady i grzyby w magazynach) przed sprzedażą, że dla niemowlaka jest bezpieczny po ok. dziesięciu praniach; barwniki szczególnie ciemne mogą uczulać (z resztą to temat na osobny post- niestety mam całe nogi w bliznach po krostach, z którymi nie mogłam sobie poradzić, okazało się, że jestem uczulona na granatowy barwnik z dżinsów). Na początku prawie mi się udało- koleżanka z pracy dała mi mnóstwo ubranek po swojej córeczce, za co jestem jej do dzisiaj bardzo wdzięczna (bo to jedyne rzeczy, które wyprałam raz), za to Moja Mama oszalała na punkcie nowej wnuczki i zaczęła sobie odbijać to, że gdy byłyśmy z moją siostrą małe, to w sklepach nie było nic. Żeby nie było- Moja Mama niesamowicie odciążyła nas pod względem ubierania Małej, co realnie odczuliśmy w kieszeni, nie chciałabym żeby ten post był traktowany jako jej krytyka. W każdym razie, bardzo długo wszystkie nowe ciuszki przed założeniem ich Małej prałam kilka razy używając ekologicznej kuli wypełnionej kulkami, nie używając dodatkowych detergentów. Dopóki nie rozszerzyłam Małej diety, ograniczanie proszków udawało się również po noszeniu ciuszków przez Małą. Niestety, plamy z marchewki zweryfikowały to postępowanie. Potem już było tylko gorzej. W ciąży obiecywałam sobie, że będę trzymać ubranka dla koleżanek lub dla swojego następnego potomka, teraz zastanawiam się co ludzie robią, że mogą odsprzedawać używane ciuszki i albo Mała jest taką niszczycielką, albo niektórzy chyba trzymają swoje dzieci przywiązane do łóżka. Gdy Mała zaczęła raczkować, to w ciągu dwóch dni przetarła mi pięć par leginsów (nie miałam jak podjechać do sklepu po grubsze spodnie, na szczęście akurat przyjechała Moja Mama i mnie uratowała), większość bodziaków z tamtego okresu mam trwale poplamionych (nawet detergenty nie pomogły, niestety, śliniaki według Mojego Dziecka są dzieciożerne i zakładanie ich do jedzenia stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo, czego wyrazem były gigantyczne awantury), inne mają dziury w kroku...
Gdy to wszystko sobie przypominam i uświadamiam sobie, ile rzeczy zużywamy, jestem lekko przerażona. O problemie ogromnej ilości tekstyliów, które dosłownie zasypują świat mówi się coraz więcej. Zaczyna się to w domu każdego z nas i gdzieś na kolejnych etapach kumuluje, co w sumie daje przerażający efekt. W prawdzie, jeśli chodzi o dziecko, to trudno mi będzie ograniczyć zakupy (choć coraz częściej myślę o kupowaniu używanych ubranek), to obecnie mam niecny plan na najbliższym urlopie zrobić generalny porządek w mojej szafie i puścić we wtórny obieg rzeczy, które są prawie nowe, ale ich nie noszę. Na plus dla siebie przyznam, że spodnie z dziurami, noszę w domu podczas sprzątania i wyrzucam je dopiero wtedy, gdy naprawdę nie nadają się do użytku podobnie z niektórymi swetrami... Cóż, temat jest do głębszych rozważań, dzisiaj go tylko sygnalizuję. Myślę, że za jakiś czas do niego wrócę...

2 komentarze:

  1. Nie słyszała o tych środkach konserwujących ubranka! Ostatnio mam wrażenie, że zewsząd jesteśmy atakowani jakimiś świństwami :( My mamy mało nowych ubranek - większość to rzeczy, które krążą wśród znajomych i teraz trafiły do nas. Część rzeczywiście jest już zużyta, ale wtedy nie jest żal szorować nimi po domowej podłodze czy zachlapać marchewką ;) Do prania używamy biodegradowalnego płynu, póki co nieźle sobie daje radę, choć prawdą jest też, że od czasu jego wprowadzenia nie mieliśmy jakiś dramatycznych wpadek plamowych ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. W zasadzie te środki konserwujące dotyczą wszystkich nowych ubrań, magazyny z ciuchami to wymarzone miejsca dla moli- w ubiegłym roku i ja i moja siostra kupiłyśmy w jednej z sieciówek, ale w różnych miastach podobne bluzki, cieszyłyśmy się nimi do pierwszego prania- obie były pogryzione przez mole.
    Co do Małej- moje dziecko okazuje, co mu się podoba w bardzo ekspresyjny sposób, dlatego tych wpadek plamowych miałyśmy bardzo dużo...

    OdpowiedzUsuń