sobota, 15 listopada 2014

Mamo, kup mi konia...

Tylko moi rodzice wiedzą, ile razy prosiłam ich o kupno konia. W zasadzie to było moje największe marzenie od czasów przedszkola... Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w tych marzeniach nie jestem odosobniona. Dzieciaków marzących o własnym wierzchowcu jest w stajniach pełno, jeszcze, jak koleżanka/kolega ma swojego czterokopytnego przyjaciela, to rodzice mają problem...
Powiem szczerze, że na chwilę obecną, gdy już spełniłam swoje dziecięce marzenie, cieszę się, że stało to się w momencie, gdy skończyłam studia i przeszłam na własne utrzymanie, pomimo tego, że rozstania z moimi podopiecznymi z czasów dzieciństwa zawsze kosztowały mnie morze łez i miałam ogromne poczucie krzywdy. I nie piszę tutaj o tym, że oczekiwałam sponsoringu i tego, żeby ktoś mi fundował konia- mój dziecięcy mózg ogarniał to, że nie mam szans rozwoju z powodu braku trenera w okolicy i ograniczonych finansów. Moja krzywda polegała na tym, że właściciele koni tak się zachwycali, że ich konie są zadbane, wyczesane i wychuchane, na ile pozwalały mi moje ograniczone nastoletnie możliwości, że mówili: "Ten koń jest jak Twój, on nie jest na sprzedaż, nie zrobię Ci tego" i tym podobne dyrdymały. Ja, jak to dziecko, wierzyłam dorosłym, po czym któregoś pięknego dnia przyjeżdżałam do stajni, a konia nie ma. Rozpacz i zgrzytanie zębami i tym razem inna śpiewka tych samych ludzi: "To był mój koń i mogłem z nim zrobić co chcę". I ja to doskonale rozumiem (wtedy też rozumiałam), tylko dlaczego nie postawiono mi tak sprawy od razu?? "Słuchaj, możesz jeździć na Iksie czy Igreku, ale to jest koń na sprzedaż, jak ktoś przyjedzie i da mi odpowiednią ilość pieniędzy, to go sprzedam". I szczerze zazdroszczę dzieciakom, które jeżdżą na cudzych koniach w stajni, w której trzymam moją kobyłę, bo jak sytuacja wygląda w ten sposób, to tak mają postawioną sprawę. Wiadomo, że dziecko jest smutne, gdy przyjaciel zostaje sprzedany, jednak nie przeżywa tego szoku, gdy zastaje tylko pusty boks. Z resztą, gdy pojawia się potencjalny kupiec, często mówi się o tym dziecku, żeby mogło się z koniem pożegnać... Proste i uczciwe, przy okazji młody człowiek uczy się tego, jak ten świat funkcjonuje.
Mam również do czynienia z młodzieżą, których rodzice zdecydowali się na skarbonkę bez dna i kupili dziecku konia. I tutaj często po kupnie zaczynają się kłopoty. Problem jest mały, gdy trafi na ludzi z dużymi możliwościami finansowymi, bo o dziwo, rodzice często kupują konia opierając się na wyliczeniach finansowych podanych im przez dziecko, które są najczęściej bardzo zaniżone. Rzadko się zdarza, że rodzice przychodzą porozmawiać chociażby z instruktorem/trenerem (tutaj znów stajnia, w której stoję pozytywnie się wyróżnia, bo mamy samych odpowiedzialnych rodziców, w innych pensjonatach tak różowo nie było) lub sami szukają, chociażby w internecie wiadomości na temat kosztów utrzymania konia. Okazuje się, że trzeba kupić siodło, ogłowie, szczotki (to zakupy jednorazowe, choć zdarza się, że trzeba coś dokupić, naprawić, siodło przestaje pasować na konia i zaczynają boleć go plecy...), co jakiś czas część osprzętu ulega zużyciu (czapraki ochraniacze, kantary, derki) , treningi dziecka kosztują i młody jeździec zaczyna coś przebąkiwać o wyjazdach na zawody. Oprócz tego co pięć do ośmiu tygodni koń musi zaliczyć obowiązkową wizytę kowala, i kilka razy w roku weterynarza (wersja optymistyczna)...
I ten ostatni punkt, czyli lekarz weterynarii, to najczęstszy powód wyłożenia się finansowego właścicieli. W razie kontuzji czy kolki (która nie jest, niestety rzadkim schorzeniem) rachunek za pobyt w klinice rzędu kilku tysięcy złotych nie niczym szczególnym... Mało jest osób, których taki rachunek by nie ruszył.
Gdy te wszystkie fakty do mnie dotarły, już po tym, jak zostałam szczęśliwą właścicielką mojej kobyły, to zaczęłam Bogu dziękować, że moi rodzice jednak nie zdecydowali się kupić mi konia. Po prostu, pomimo tego, że w domu niczego nie brakowało, to koń bardzo łatwo mógłby się stać przyczyną problemów finansowych lub po prostu nie miałby zapewnionej takiej opieki, jakiej by wymagał...I to by dopiero była dla mnie tragedia....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz