czwartek, 13 listopada 2014

Czemu lubimy siebie straszyć??

Jak już na wejściu zdążyłam napisać, przed ciążą byłam bardzo aktywna, jednak z jazdy konnej zrezygnowałam zaraz po tym, jak się dowiedziałam o Małej, więc od początku maja miałam dużo więcej czasu na kontakty z bliższymi i dalszymi znajomymi. I powiem szczerze, że już nie mogę się doczekać, kiedy będę mieć wymówkę, żeby się z różnych spotkań wymigiwać. Po dzisiejszej wizycie u fryzjera doszłam do wniosku, że straszenie przyszłych matek to nasz sport narodowy, pozycja obowiązkowa, gdy tylko u "młodej" ciąża jest widoczna. Jedno muszę oddać- w pracy dziewczyny podzieliły się na dwa obozy, każdy dokładnie po pół zespołu- pierwszy (duużo głośniejszy) przez cały okres gdy pracowałam, fundował mi po dwa-trzy razy w tygodniu mrożące krew w żyłach historie z porodówki ("jak mi mieli szyć krocze, zobaczyłam, że mnie znieczulają tą słabszą lidokainą i jak lekarka zobaczyła moją przerażoną minę, to mi tylko powiedziała- to teraz pani zobaczy, jak to działa- wszystko czułam", "to teraz się dowiesz, co to jest ból", "takiego bólu jeszcze nie zaznałaś" itp.). Dziewczyny z drugiego obozu jak to słyszały, to pukały się w głowy i mówiły, że pewnie, że boli, ale wszystko jest do przejścia, a poza tym każdy poród jest inny i mam się źle nie nastawiać.
Dzisiaj u fryzjera powtórka z rozrywki- wchodzę do salonu, siedzą tam cztery nieznane mi klientki  w wieku ok. 40-60 lat (od kilku ładnych lat chodzę do tej samej fryzjerki, siłą rzeczy, w tak małej miejscowości dużo ludzi się poznaje) i na mój widok, jak na komendę zaczynają rozmowę o tym, jak to kobieta musi się nacierpieć przy porodzie, jakie to straszne i w ogóle. W zasadzie, to zastanawiam się, jakim cudem nasz gatunek jeszcze nie wyginął? Rozumiem, że poród to pewnego rodzaju trauma, ale dlaczego kobiety, które mają to już dawno za sobą czują taką ogromną potrzebę straszenia tych będących w ciąży? To takie fajne, gdy przyszła matka idzie na porodówkę z duszą na ramieniu? Do połowy ciąży zdarzało mi się czytać wątek "dzieciowy" na jednym z forów jeździeckich, nawet się kilka razy udzielałam, jednak po tym jak przeczytałam tam opis jednego z porodów i zobaczyłam dyskusję po tym wpisie, to więcej tam nie weszłam (w dziale końskim ciągle siedzę ;) )
Kolejny "ulubiony" temat ludzi, którzy znali mój tryb życia sprzed ciąży, to zmiany, które zajdą w moim życiu i tutaj same życzliwe teksty: "w zasadzie konia to możesz już sprzedać" (po moim trupie- 20 lat o kobyle marzyłam), "to już sobie nie pojeździsz", "zmienią Ci się priorytety" (odkrycie Ameryki- kto by pomyślał? wyglądam na taką, co uważa, że niemowlak ma przycisk "off"? )- wszystko mówione grobowym tonem. Krótko rzecz ujmując, gdybym tak brała to wszystko do siebie, to uznałabym pojawienie się  mojego dziecka za koniec świata- po porodzie nie pozostałoby mi nic innego poza czekaniem na śmierć. I przestałam się dziwić niektórym dziewczynom, że dla nich ciąża to tragedia. Jeśli nie potrafią odseparować od siebie stada "życzliwych inaczej", to nie pozostaje nic innego, jak strzelić sobie w łeb....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz