wtorek, 16 czerwca 2015

Myślenie nie boli, czyli jak się wkur..., znaczy się, zdenerwowałam w przychodni

Pewnego pięknego dnia poszłam z Małą do przychodni. Nie, nie dlatego, że Mała chorowała, po prostu, po skierowanie do poradni i receptę na mleko (tak należę do tej grupy, która nie dała rady karmić wyłącznie naturalnie i dokarmiam ją preparatem mlekozastępczym). Tak, Małą musiałam zabrać, bo nie mam żadnej rodziny na miejscu, a Mąż pracuje, podobnie jak miejscowi znajomi.
Super sprawa- dzieci poniżej roku wchodzą bez kolejki, piorunem więc załatwiłam to, po co przyszłam i już pakowałam córkę do wózka, gdy znienacka podbiegła do nas dziewczynka około dwuletnia i zaczęła pchać się do Małej. Rozejrzałam się za opiekunem, ale dzieckiem opiekowała się tylko druga dziewczynka, około sześcioletnia. Zapytałam się jej, czy Dziewczynka nr 1 jest chora i uzyskałam twierdzącą odpowiedź. Poprosiłam, żeby nie podchodziła. Brak reakcji. Na to wyszła z dalszej poczekalni Mamusia i się zapytała Dziewczynki nr1 : "Dzidzię sobie oglądasz?" Dziewczynka nr 2: "Pani mówiła, żeby ona nie podchodziła". Mamuśka zamordowała mnie wzrokiem i dzieci zostały zabrane.
I tutaj się wkurzyłam niemożebnie. Bo pozwalanie choremu dziecku na samotne chodzenie po przychodni to, subtelnie rzecz ujmując, szczyt głupoty. A wysyłanie go, żeby obejrzało sobie niemowlaka, to objaw skrajnego debilizmu. I nie, nie interesuje mnie na co było chore to dziecko. Było przed wizytą i matka też pewnie tego nie wiedziała. Już pomijam fakt, że to działa w dwie strony- moje dziecko też mogło być chore i stanowić zagrożenie dla tej dziewczynki... Może więc warto się zastanowić następnym razem, czy pogaducha z koleżanką (tak, strzelam, ale Mamuśka nie przyszła od strony toalety) jest ważniejsza od pilnowania swoich dzieci. I argument, że w przychodni krążą miliardy zarazków do mnie nie trafia. Bo właśnie to dwuletnie dziecko prawie chuchało mojej Małej swoimi zarazkami w twarz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz