poniedziałek, 28 września 2015

Gdy przychodzi czas na zatrudnienie niani...

Jedyne co było pewne, gdy myślałam o powrocie do pracy, to fakt, że nie chciałam Małej wysyłać do żłobka. Bałam się ciągłych infekcji i telefonów, że dziecko się rozchorowało... Jak nie żłobek, to co? Niania.
Do pracy wracam na początku przyszłego roku, ale za odpowiednią osobą zaczęłam rozglądać się już miesiąc temu. Przy okazji postanowiłam się poradzić bardziej doświadczonych mam.
I głowa mi spuchła.
Niania nie może być zbyt wiekowa, bo może przy dziecku zasłabnąć i może nie nadążać za energicznym roczniakiem czy dwulatkiem, o starszych dzieciach nie wspominając. Trzeba się dopytać, czy nie ma małych wnuków, bo większość babć , gdy zachoruje wnuk, udaje się do wnuka, a nie do pracy (Ten przypadek akurat jest bardzo na czasie- przez taką właśnie nianię znajomi nie mają już w ogóle urlopu. Najlepsze jest to, że na początku miesiąca przyszła żądając podwyżki i stwierdzając, że od teraz będzie przychodzić cztery razy w tygodniu, a w ten jeden dzień, niech sobie młodzi załatwią teściową- pani podziękowano z żalem, bo przez dwa lata współpraca była modelowa). Za młoda być nie może, bo będzie podrywać męża, albo mąż ją. Inni twierdzili, że mieli opiekunkę zaraz po liceum i dziewczyna była rewelacyjna, po tym jak zrezygnowała, nie znaleźli nikogo równie dobrego i dziecko oddali do żłobka. O takich szczegółach jak brak nałogów, uczciwość i coś, co nazywam "ciepłym charakterem", nawet nie wspominam.
Dałam ogłoszenie. Poszukiwałam kogoś bardzo dyspozycyjnego, bo z mężem będziemy pracować na zmiany (ja w systemie dwuzmianowym, mąż cztero...). I zgłosiły się dwie osoby plus trzecia, która miała propozycję nie do odrzucenia, żeby jej zawozić dziecko dwadzieścia kilometrów w jedną stronę. Pani numer dwa zadzwoniła, zapewniała, że nie szuka żadnej innej pracy, bo nie chce pracować zawodowo, dopóki jej dzieci nie pokończą szkół, po czym na pół godziny przed rozmową powiedziała, że nie przyjdzie, bo właśnie podpisała umowę o pracę, a jej zależy na czymś stałym.
No i została dziewczyna, która zadzwoniła do mnie piętnaście minut po opublikowaniu przeze mnie ogłoszenia. Miałam wątpliwości, bo kandydatka ma osiemnaście lat. Na dzień dobry bardzo zaplusowała, bo Mała zareagowała na nią wręcz entuzjastycznie. Cóż, u mojego dziecka, które bardzo dobitnie potrafi pokazać, że coś jej nie pasuje, to element nie do przecenienia. Okazało się, że żądania finansowe tej pani są jak najbardziej do przyjęcia, problem polegał na tym, że my potrzebowaliśmy kogoś od stycznia, a ona potrzebowała czegoś na już. Mój mąż stwierdził, że od października wraca na studia, będzie musiał się dużo uczyć, a ja też potrzebuję czasu dla siebie, a przynajmniej, jak będę wracać do pracy, dziewczyna będzie już sprawdzona na tip-top.
I tym sposobem już drugi tydzień przychodzi do nas panna K.. Przez pierwszy tydzień chodziłam z nimi na spacery, dzisiaj po raz pierwszy zostawiłam je same. Mała jest przeszczęśliwa, ja obrobiona po pachy ze strachu. Mam czarne wizje i wcale nie cieszą mnie te cztery godziny dziennie wolności, choć, gdy ich nie miałam (a raczej miałam, ale z wyrzutami męża), to pragnęłam ich jak sucha studnia deszczu. I niania chyba mnie wyczuła, bo mam relacje esemesowe ze spaceru, że Mała śpi, albo je albo co robiły.
Cóż, mam nadzieję, że z czasem mi przejdzie, w końcu życia za Małą nie przeżyję, a na razie wydaje mi się, że z nianią
trafiliśmy w dziesiątkę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz